Na opioidzie jakoś idzie
Tylko pulsuje tanecznie
Głowy ból gul
Który spływa ze skroni w dół
Jak woda po nimfie
Czy jak kamień z serca
Rozpływa się
W pokoju moich marzeń
Jasym i czystym
Gdzie grube czarne gwiazdy
Widać gołym okiem
Na wylot te tarantule spasione
Gatunek legionowski
Już chyba 9 mnie nawiedził
Musiałam trochę powrzeszczeć
Sąsiadkę o 3 w nocy obudzić
I zwołać ukrainki na akcję wynoszenia
Nieproszonych gości
Co sobie pobyt w mym pokoju rości
Jeden z drugim
No skandal!
I ten z ich strony terror pajęczy
Który nas męczy i dręczy
Bo raz łeb w łeb
Budzę się w nocy
A tu grubas pajęczy mnie widokiem męczy!
Zwaliłam się z łóżka i pędem na komendę!
By donieść na mendę!
Ogólnie nie donoszę ale na pająki no proszę!
Nie ma zmiłuj!
No i z sąsiadką
Z sąsiadką sympatyczną i normalną
A nie kies wariatką
Przeżywamy m.in te pajęcze koszmary
A ukrainka przyszła
W rękę grubą kulkę wzięła
Od razu bez odrazy i zbędnych ceregielli
No i poszłam do dyżurki
Pielęgniarka dała procha
By nie rzec mi
Z bólem głowy to wynocha!
A neurolog dał mi kosza
Bo nie chciał dać wać antybiotyku
To gad pogadał
Pogadał zdrów jak ryba chyba
I przepadł
Obiecawszy coś obiecać
No i czekam
I nie szczekam
A on zwleka
I odwleka
Pewnie myśli
Niech odczepi się ta święta
Ode mnie kaleka
Lub z pamięcią ma coś ów
Doktorek kolega
Bo że zapomniał o mnie
Tak od razu?
O mojej sąsiadce też zapomniał
I pół dnia mija a choroba nie mija
Więc biorę na swą rękę sprawę
Nie masz na kogo liczyć?
Licz na siebie!
A raczej na Anioła Stróża
Trza się ratować wać!
W tym wariatkowie
Gdzie nikt ci nic nie powie
Gdzie pacjenci o ratunek o opatrunek
Wołają po kilka godzin różnie w próżnie
A one?
Im się nie chce tak latać
Zwłaszcza po godzinach
Gdzie opiekunki już niby zrobiły swoje
I udały się na swoje
Jakie to przytłaczająco przykre
Chodząc korytarzem
W rytm tych cierpiętniczych oddechów i jęków
Aż mam takie poczucie by z pacjentki
Wejść w rolę pelęgniarki skoro już tam jestem
Ich tak blisko
To czuję się wręcz winna że nie wchodzę
I nie pomagam tym cierpiącym wiecznie...
Ich męka jest wieczna
Żyją męką w męce
To taka stopniowa umieralnia
A zawsze mogę wrócić do pokoju
I sobie siedzieć w ciszy i spokoju
Gdzie nie widzę tego i owego
Ale jednak wychodzę i się na to godzę
I wchodzę i rozmawiam z niektórymi
Z którymi da się rozmawiać
Niektórzy tylko na Ciebie spojrzą
Z pozycji horyzontalnej ej
Wychylą z pokoju otwartego głowinę
Patrząc na kulejąco drepczącą dziewczynę
Która pałęta się pośród nich
Taka młoda najmłodsza z nich
Stałam się podobna do nich
Jedną z nich tylko siwizny brak
Ale przeżywam swoją starość
Patrząc współczując
W każdym z nich odnajduję siebie
W każdym schorowanym staruszku
I starszej pani
Tylko że ja jednak mogę wrócić do
Swej młodej rzeczywistości
A oni nie
I jakoś lżej zrobiło się
Lek od pielęgniarki pomógł
Jednak to tylko uśmierzenie bólu łba
I oczu
A choroba
I tak będzie wędrować
Swym torem no ba
Co mi est?
Nikt nie wie
I ja też
I nikogo to nie obchodzi
Przecież nie będą robić cyrku
Mąją tu inne rzeczy do roboty
I cięższe przypadki
Mój przypadek to tylko draśnięcie
Więc
Więc dryfuję sobie w łóżeczku
Chorując grzecznie
Swoje tajemnicze kuku
Teraz nie słyszę bo te jęki szły z góry
A ja na dole
Tu tylko czasami jakaś krew na ziemi
I chrapanie i chrychanie
I Ordis w kółko wołanie na zawołanie
I tv na maksa rozpuszczone
Zaraz muszę wstać
I zgasić facetowi tv alvo prosić by ściszył
I tak noc w noc by z powrotem pod koc
Bo te tv
Jedyne życie ruchome i głośne
Przelatuje im przed
Wyświetlając zapomnienie się
O ciut oderwanie się od bólu
I uniesienia się od tego...ciągłego
Łóżka
To taka mięciutka trumna
Dziś przeleżałam w niej
Ale wstałam z niej
Mimo bólu
Przewietrzyłam go
Trza wietrzyć
Póki można chodzić
Chodzę za nich
Póki można żyć
Dla nich?
A może za bardzo utożsamiam się z tymi pacjentami
Zapominając że przed dwoma miesiącami
Maratony pędziłam i inne zajączki biegowe
Ale cóż coś musi się czasem skończyć
Teraz to tylko w mej głowie
Pędzę o tym sobie
Amen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz