Jadę w słońcu se swobodnie
Tuż po Komunijnej Uroczystości
Tuż przed Komunijnym Obiadem
Myślę sobie jeszcze Lasek na Kole objadę
Nim na obiadek u Chrześniaka się zjawię
No i jadę jednomyślnie jednośladem
Nie przeczuwając nic oj nie
Wjeżdżam pod górkę nieco skołowana
Bo nie za bardzo wyspana
Bo Komunia Święta była z rana
No i chętka z górki na pazurkę
By się pobudzić i ożeźwić
Przebijając głową
Niejedną chmurkę
Poluzowana absolutnie
Rowerem sunę
W połaci słonecznej
Energią naładowana
Pędzę czym prędzej
Jakbym Cię goniła
Bajecznie obmywana
Rześkim powietrzem
Zapominając o sobie i świecie
Wkroczyłam w magiczną strefę
I płynę z Cię do Cię
Zupełnie zapomniała się
I chyba puściła kierownice
I nawet wstała gdy tak jechała
Bo miała anielską wizje
Że ja lecę
I lecę
I lecę
W cieple coraz prędzej
I prędzej
I
Trzask
Coś pękło
Upadła zgaszona
Jak zastrzelona
Lub piorunem rażona
Nieszczęścia ta żona
Jakby brutalnym ciosem
Czy słowem porażona
A tu raczej wam powiem
Przykrym
A bezosobowym
Nic nie oznaczającym
Milczeniem obarczona
Leżę na trawie na jawie
Myślę- wstaję
To tylko marny upadek
Patrzę- prawa noga leży na lewej
Podnoszę prawą i jest klawo
Już chcę się unosić i?
Nie mogę przez lewą nogę!
Spojrzałam na nią i?
Wydarłam z siebie serce do Boga
Wrzask wysoki jak las
W mig uświadomiłam se
Co jest grane że
Życie zmarnowane!
Noga wygięta w łuk jak guma człek
A z tyłu coś odstaje
Dotykam-jak kość twarde
Kolano sobie a muzom
Do tyłu nogi powędrowało
Jak kies Jaś Wędrowniczek
Ucięło schadzkę sobie
Zupełnie jak ja
Zamiast od razu iść z rodziną na obiad
Poczyniłam samowolkę rowerkiem bez obrad
No i leżę cała w trawie prawie
Nikogo ni ma tylko pędzące auta na trasie AK
Wystawiam rękę i macham
Po 5- 10 minutach zjeżdżają się rowerzyści
No i koronny bohater tej akcji- biegacz
Który wezwał karetkę i zajął się mną do końca
Psychicznie pocieszał mnie
Że zaraz przyjadą po mnie
Jeszcze 5 minut
Dasz raddę
A ja się drę
I drżę cała jakby opętana
Przez zło szatana
Przykuta do tonu betonu
Chwytam się trawy i ściskam ją
Jakby winiąc ją
Na niej wyładowuję bezradny ból
Który zaczyna mnie ogarniać
Bo adrenalina chyba już mi minęła
Ona sprawiła że nic nie czułam
I tak se w bólu gulu
Czekamy z biegaczem
On wysłuchuje jak mu
Cierpieniem kraczę
Dzwoni do brata wojownika
I mu sytuacyj tłumaczy
Brat pędęm z mamą gna przez komendę
Ku mnie
I zjawia się jak zjawa kartka pogotowia
Po nich wpada rowerem brat
Zsiadł z roweru
I wziął mnie za rękę
Chyba sprawdzał puls
Twarz miał kamienną i napiętą
Współczującym bólem
Aż się przeraziłam tego
W sumie byłam zła na siebie
Że w taki stan ich doprowadziłam
Żeby takim wzrokiem
Przez który widzi się
Duszy katuszę
Ja to widziałam
I czułam
Dają morfinkę
W między czasie
I coś tam naradzają się
I usiłują usilnie naprostować
Choć o ciut
Nogi mej wygięty drut
Nóżkę rannej sarenki upadłej
By na nosze poproszę
I do karetki galaretki panią wnoszę
By Zawieść do Dzieciątka Jezus
Ocaloną szatana ofiarę
On by nawet chciał
Bym wypadła przez barierkę na autostradę
By auta mnie
Na bezwładną miazgę
Ale nie
To byłoby za wiele
Trwała zatem
Ostra walka o mnie
Szatana z Bogiem
Bóg nie pozwolił
Zrzucił mnie po tej lepszej stronie
Na zieloną trawę.
Dzięki Panie Boże, że mnie ocaliłeś i inwalidę ze mnie
zrobiłeś.
Może to jakiś przełom/oświecenie.
Nie wiem.
Może się dowiem.
Ale wiem, że tak miało być.
W życiu chrześcijanina nie ma przypadków.
Ciekawa tylko jestem jeszcze- jaki Masz dalszy plan wobec
mnie.
Czy wolisz bym chodziła po Twym dziele czy nie .?.
I tak kocham Cię, niezmiennie.
Bez względu jaka będzie Twa decyzja.
Możesz lepić mnie.
Możesz zgnieść mnie.
I na nowo wyrzeźbić.
Jeśli na to zasługuję, to mnie rzeźb.
A jak nie to mnie całkiem zgnieć.
Twoja córa, Twoje dzieło
.
Amen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz