Płótno, akryl
słońca
na niebiańskich szynach
sięm rozbija i wyżywa
na samych wyżynach
sztamę z Bogiem
i Aniołem trzyma
dla tego
Wysoko się wspina
odbijając się jak zając
ode mnie
łąki polnej jak konik polny
w dal pnie
jak pień drzewa się
wdzięcznie swym talentem
Pieni i mieni się
przejrzysto czysto
wyrazistym
cudnym dźwiękiem
pięknie
Że aż nim
serce zmięknie
nim doszczętnie
z podziwu
pęknie
Rozlewając emocyjną
parząco nęcącą esencję
wypalając
dowòd emocji mocnej
dogłębnie
Co jak krwista lawa
wznosi się i opada
taka płynna
a potem stała magma
zastygając
On
wieczną skorupą
nie do przebicia
Ją
obezwładnia
okryciem
będąc trwałym
Swojej
Ziemi
Pani
Zlewając się w horyzont
Trwamy i czekamy
Aż Słońce zgaśnie
By spocząc od zrywòw
I zarywòw właśnie
Nieco w cieniu
I ukojeniu
W skupieniu
Aż muśnie
Srebrzystą łuną
Zastygłych tych
W oniemieniu
Księżyca lice wraz
Z błyszczącym
Chòrem gwiazd
Wieszczącym nam
Dzień nowy odnowy
Gdzie serce słońca
Wyjdzie i roztopi
Ich zastygłe głowy
By stopy ich
Powędrowały
W ròżne strony
By nabrały barwy ochłody
Tęsknoty i ochoty
Na ogrzanie się ponowne
Pod tęczową osłoną
Z ktòrej każdy kolor
Zawsze grzeje ich inaczej
I te natężenia
Na każdy dzień
Ich stężenia w magmę
Ktòra płynna
A czasem stała
Z czasem się roztapia
I ich uwalnia
Z zakrzepłości
Niewoli?
Bòg o to Zadbał.
By było
Jak być powinno.
Jak fala przypływa
I odpływa
Ten rytm to rytm
Chłodu i ciepła
Ich temperatura
Niby stałocieplna
A wędrowna
Jak Oni
A ona
Gaśnie jaśnie
I jaśnieje jaśniej
Właśnie
Jak wdech
Łączą się
Jak wydech
Oddalają się
I wtedy
Biorę wdech
Zaciągając Tobą się
Robię wydech
Oddalając Cię
Na moment
Ty robisz to samo
Błękitna a rzeźka
A ożywcza falo
Ktòrej łagodny
A zdecydowany szum
Uśmierza każdy bòĺ
Ptaszyno błękitna .!.
Ktòra latasz gdzieś
Po błękitach
A może już we śnie
Czekasz mnie
Morfie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz