wtorek, 4 lutego 2020

Gwiazdo


Karton, akryl


O gwiazdo na niebie
Patrzę na Ciebie!
Czy też zauważasz mnie?
Czy słyszysz me?
Jesteś taka jasna a ja?
W Twych oczach taka czarna plama
Na jawie w niej pławiąc się!

Wyssałeś mą jasność!
I nią się pławisz
Z innymi gwiazdami bawisz
Bo ja za daleko
Bo jestem jeszcze ciałem

Dlaczego taka niedostępna!
Ty na tych wyżynach
Dlaczego tak daleko?
Oddzielasz mnie od się
Murem czerni przestrzeni nieba
Bo ja w Tobie a Ty we mnie!
Gdy patrzymy na siebie

Wyssałaś mą jasność!
Mnie ode mnie stąd!
Wyrywasz do siebie!
Czyli rozrywasz mnie!
Istne to rozdwojenie!

Jak kiedyś rozrywano ludzi końmi

Bym stała się cieniem?
Bym stopiła się z niebem?
Byś sam być sobie blaskiem był?
I blaskiem sobie wył jak wilk
Nawołując mnie swoim echem

Wiesz?
Czasami słyszę Cię
I widzę niewidzialną Twą dłoń
Srebrną blasku woń
Gdy podajesz mi ją
Lecz gdy tylko wydobywam swą
Ty cofasz ją
I jest jak było
I jest jak było

Drogi Księżycu

Czy musisz tak oddalać?
Serce w ciemnicę wtłaczać?
Daj mi troszkę koksu nadziei
Swego srebrzystego proszku
Troszkę towarku by postawić na nóżki
Serduszka i mego duszka

Bo jeśli zamkniesz powieki
I skryjesz się zza pelerynę Boga
Światło mi zgaśnie na wieki!
I już nie będzie nadziei!
A jakaś mroczna trwoga

Ani mnie!
Ani Cię!
Mej nadziei na jawie
We śnie pozostanę!
W buszu ciemnicy głuszy
Na zawsze.

I po omacku Cię
Nie wiadomo gdzie
Jak ciciubabka Cię
We śnie gdzieś
Gdzie czasem z Morfem
Przechadzam się
Gdy śnie o Cię!

Czy zasnąć mam?

Już zasypiam!
Nie!
Nie?
Nie zasypiaj!
Nie!
Tak?
Nie zamykaj!
Mnie!
Ani się!
Na mnie!

Boże.

Bo ciemnica będzie!
Jeszcze nie!
Daj jeszcze słońca!
Lub księżyca!
Dobę!
Lub dwie!
Oświecając jak zawsze.

Boże

Czy na zawsze?
Czy to ciąg ciągły?
Nieskończony?
Nierozerwalny?

Boże

Po co te nawyki?
Oswajanie cienia i jasności?
Po co?
Ze snu wytrącasz mnie?
Dziś?

Jeszcze nie?

Ok.
Jeszcze dzień!
Gdy wstanę
Czy wstanę?
Co dzień
Codziennie?
Dziś, jutro?

Naturalnie

Dzień po dniu
Wstanę?
Ale
Kiedyś
Nie obudzisz mnie!

W porę
Czy nie w porę
W czas
Czy nie w czas
Zasnę na zawsze!
W Nas!

Ty wiesz kiedy Boże!

Opuścisz mnie na chwilunie
W ciemności mej
Jasności Twej
Nie widzieć już będę!
Bo oślepisz Swym Blaskiem

Gdy nadejdziesz.

Po cichutku Cię odnajdę!
Na granacie tęsknoty wytęsknionej
Oczekującej i pragnącej
W ciemnicy mej
Nawiedzisz mnie!

Wypełniając przeznaczenie.

Rozjaśniając
Los-nasz-los
Który KAŻDEMU zgotowałeś!

Kumulując nasze nadzieje.

Okiem-gwiazdy na niebie
Jaśniejąc mi serce
Z niego światło wydobędziesz!
By wiązką jego mogła dostrzec Cię!

Światłem życiodajnym

Stracę to co ku martwocie i tak słania się!
We mnie nastąpi zaćmienie mnie
Dlatego tak już ciemno już powoli
Beznadziejnie się robi!

Nie widzę nic prócz Cię!

Czyli to już koniec?
A więc wspaniale!
To Ty a zaraz ja!
Boś oświeceniem jest mym!
By przejść w Zbawienie.

Ale czemu nadal tak daleko?
Kiedy dojdziesz do mnie?
I uchylisz Swe sekretne wieko?

A może już blisko?
Czy to już?
A może było już?
Czy będzie?

Kiedy dojdziesz?

By rozświetlić drogę
Do wnętrza mego
By wyjść do świata mogła z niego
Z Jego głosem czyli Twoim
Którym mam wygłosić

Pożegnanie.

Kiedy to oświetlisz mi?
Rozświetlając mnie!
Bo za ciemno nadal!
Nie widzę choć przeczuwam
Niepokój odczuwam
Jak ślepiec po omacku
Buduje kształty mej jaźni

W wyobraźni.

Chce dojść i tknąć!
Niezrażonym wzrokiem
Niewypowiedzianym słowem
Chcę mieć to w sobie i poza.

Czy to grzech?
Może to za wiele?
Te doświadczenie nie dla mnie?

Więc eterycznością widma
Na jawie nabawić muszę się
Nim jak Anioł objawisz mi się
W prawdzie niepodzielnej
W radości subtelnej i wiecznej.

I.G.W.T.

AMEN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz