sobota, 28 marca 2020

sobota, 21 marca 2020

Przed koronacją



A kto wie ten wie a kto nie to nie
To tonie w podniosłym tonie
Jak ja po Cię kocie
Choć pływać tak
Ale z Bogiem!
A nie Jego
Wrogiem.

A że było bez niego
Toteż to runęło!
Musiało runąć!
Ta nieczysta chuć
Choć piękna bajka
W której byliśmy bohaterami

Gdzie przebywanie razem
Było dla nas pokarmem
Duszy opuszczonej
A zaszczutej kies nielubianej

To dawało kopa
I lekka ja jak antylopa
A nie jak hipopotam
Tu i tam z impetem
I stawiało wnet na nogi
lecz nie w te grzeszne progi...

Do wszystkiego można się...
Przyzwyczaić
Mówiłeś mi
I w tym przyzwyczajeniu
Pochłonięci sobą
Syciliśmy się
Zżerając z siebie grzech.

Ale nie tylko!
A nie nie można tak!
Gdy dusza uczciwa,
Choć odwagi brak
Ale i tak jak powstaniec
Zerwie się w końcu!
I przerwie to
Choć przyjemne to
Bo to jest przyjemne..

I przerwała.
Wybacz.
I Zrozum.
Ty
Którego Cię tu nie ma.

Bo zrozumiałeś
Powstanie me opacznie?
Patrz mnie więc inaczej!
Módl się!
Byś wstąpił w odpowiednie progi
W których stoję ja?
Ja się modlę!

Wsłuchaj w grę mego serca!
Zanurz Janusz swój nóż-
Wzrok swój swego serca
W duszy mej przezrocza
Które ogarniają Cię
Choć o tym nie wiesz
A może czujesz?

Nieobecnego te
Wilgotne obłoki me
Myśli obłąkanej
Przez Cię zabłąkanej
Od łzy zoły wypłakane
Co przesączone one
Słoną krwią co krwawi łzą
Na Cię oddalonego
Za Cię skrapla się ona ja
Ta która goni w pogoni
Ciągle w mrocznej mej
Samotni smutnej toni
Za znikającym
Twym echem
I oddechem
Którego ciepło
Ogrzewa
Inną

Ah!
Echo Twego ego
Odbija się non stop
O ściany mej głowy
Rozszarpując pierś
Tętnem owym

Gdy myśli me
Za Cię
Chodzą na łowy
Co dzień
Czarny
Nocny

Aby Cię przywołała
Głowa ma otępiała
Co melodię tęskną piała
Jak stęskniony willkołak
Łaknący Twego światła
Ja jak opuszczony
Na obcej wodzie kajak
Bez wioseł Ciebie
Cię gdzieś trwającego
W prawdzie swej obok swej
Co zagłusza muzykę duchową
A miłosną mą
Twą muzyką krocza.

Wiem że to mocne
Ale mocniejsze i trwalsze
Jak się to przestąpi
I dosięgnie
I wzniesie się ku obłokom
Ku duchowej emocji mocnej
Mocniejszej bo trwalszej
Bo Boskiej a nie
Szatańskiej
Nie z tego świata!
Dlatego mogą wziąć Cię
Za wariata
I mnie ale nie!

Niech Twa dusza w to nie wątpi!
A oświecenia dostąpi!
Ty co zwątpiłeś
A może po prostu tak ot tak se
Ku mnie piłeś..
Bo sata ogarnął Cię?

Zrzuć to szujstwo precz
W niwecz proszę!
I stań nagi na nogi
Z głową na nową
Myślą od złego ogołoconą

Oczyść się głodówką duchowo
Kies post byś poczuł
Sedno esesncji
Nie zamgloną
Miłosną prawdę
Mąconą mocno
Przez tamtego
Co chce rozpieprsyć
Jak zamachowce WTC!
Czyniąc kies
Mętliczek pentliczek

Rozsupłaj go!
I stań
I wstań
I powstań
I powiedz
Szczerą spowiedź
Nie jestem sam!

I wyłoń się prawdziwie
W boskiej prawdzie
I rozłóż swe połacie
Swych anielskich skrzydeł
I posłysz!
I chwyć nimi!
Źródło które woła Cię
Tryskając kaskadą
Mych miłosnych
Gorejąco gorących
Łez za Cię
Które tylko palą mnie
I w nich tak kopcę się
Dusząc się ciągle...

Wykąp się w nich!
A oczyścisz się
I mnie
Dokładnie i ładnie
Że staniesz się
Czyścioszek the best
Okazały w dostojności
Od prawdy całujący cały
Jasny jaśniejący blaskiem
Olśniewający jak Chrystus
W cudzie niebywałym
Zmartwychwstały!

Od Swej i mej
Emocji mocnej
Miłości Boskiej
I to będzie Zbawienie!
A nie wieczne potępienie.

IGWT

AMEN

piątek, 13 marca 2020

Koronna


Deska, akryl


Przebaczenie JP2


Tekktura, akryl

Też modli się gorąco za Nas
Zduśmy w zarodku kotku
Modlitwą mą i Twą
Satakoronę w Nas
I w pachnący las!
Grzybem usłanym
Puszystym mchem
I wilgotną glebą
Przeskakujmy jak koniki polne
Rozległe pole
Usłane sianem
I złotosrebrzystym ziarnem
By biec
Bez końca do słońca
Lica olśniewającego Boga
Przeszywając ciało
Ożywczym oddechem Ojca
By piec
W piec słońca chleb
Ciałem chciałem z Tobą
Chrystusa się zajadać i Ci dać
I sycić nim Nimfo się z Cię
Miłosno-Boskim mym czuciem
I dzielić ostatnim okruszkiem
A opuszkiem
Głaszcząc i czcząc
Serduszko i duszę Twą
Okalaną
Śnieżnobiałym papirusem
Prasować czucia uczuciem
Pragnę Ja
Twa sekretna Zjawa
Która się zjawia
Gdy wymodlisz mnie
Śmiechem
Z żalu łzą tęskną swą
Na jawie i we śnie
Widzę i trwam przy Cię
Więc nie płacz
Upraszam Cię
Będzie dobrze
Jeśli nie zwątpisz we Mnie
I wytrwasz wierna
Wiecznością nagrodzę Ciebie
A tu pod postacią Jego
Wstąpię w Jego mienie
Gdy obejmiesz Jego serce
Módl się o tę wygodę!
Póki co w męczeńskiej
Skulonej od bólu pozie
A wyprostujesz się
Wypinając pierś
By ulecieć z Nim
W eter z echem
Chrystus Rycerz
Anioł Stróż
Piękny jak pęk róż
Miłości gorący
A pachnący i pyszny
Zdrowy zdrój
Cały Twój
Będzie On tu
Na Ziemi
Będę Ja tam
W Niebie
Pij mnie!
Uroczo
Uroczyście
Swe zdrowie
Cielesno
Serco
Duchowe
A nie
Kill mnie
Codziennie
A marzenie Twe
Z miłości do Cię
Dzielnie spełnię
Wymieńmy się miłością!
Cywilizacjinacjo Ma
A nie podłością waszą
Pod batem brata kata sata
Pasożyta dzieła Mego
Aktu stworzenia Wielkiego
Bo on nic nie potrafi innego
No i za to się mści Ci i Ci
Że jest taki marny
.!. In God We Trust .!.

środa, 11 marca 2020

ROZTERKA JĄ NĘKA



Dech, akryl


W magmie milczenia
Zastygała jej energia
Na skorupę skostniałą bólem
Zwala się wina lawina cierpienia

Non stop w jej głowie
Choć nie powie
Nonstop myśli o tobie
I płacze po tobie
Ona po nim nośnie
I podniośle drogi ośle

Gdy on skacze po niej
Radośnie na oślep na innej lep
Jak zbałamucony osiołek
Grając na nosie ma ją w nosie
Jak bezduszne prosie

Wzdrygana jeszcze bólu dreszczem
Gdy ten tańczy swobodnie z deszczem
Serce jej i głowa rozdzierana z rana
A dusza tęsknotą duszona jest ranna

Uszy w głuszy buszu za nim wybausza
Karmi się jego stygnącym śladem
Zduszona ona zanosi niemym łkaniem
Osłabia ją te nieznośne trwanie

Bo porażona perfidnym łganiem
I lajfem brutalem
Dniem i nocą oczy jej się pocą
Z traconej nadziei straconej
Jak szumiącej kniei łodygi utrąconej
Ot tak bo serca brak bo szatan kce tak

A jednak
Odradzającym się jak feniks
Jest jej serce pożerane
Przez niego nieświadomie
On je je jej
Choć tętni jej
I czuje zaszczute
Jest jej katem ptak ten
Co zżera jej osobę
Choć był jej bratem
Co wypalił na jej sercu karę
Za nic byle pic
Głębokie znamię krwawe
Wrzynające się stale
Które nieznośnie piecze
Jak w męce Marsjasza
Gdy obdzierano go ze skóry
Ją obdziera się z pogody ducha

Jak rak przeskakuje na inne organy
Okupując ją zajmuje i drąży ją całą
I wrzyna w nią wyrzynając ją!
Czyniąc ją swą ofiarą

Swą odległą zjawą
Nawiedzając ją we śnie
A na jawie zjawia się zawsze
Obecną nieobecnością niecną
A smutną

IGWT


poniedziałek, 9 marca 2020

Calineczka Boj


Deska, tech. mix.

Ciekawe czy słyszy
Gdy gdzieś sobie dyszy
Może dosłyszy
Pierwiastek nuty
Chyba że spruty
I przez inne otruty
Chyba że ogłuszony
Przez melodię swojej
....
I nic nie posłyszy
Choć zgrywał
Słuch całkowity
W całkowitej głuszy
Serca i duszy
Wybauszał uszy
I sieć uszył
I użył jej i ich
Ten pseudo Mnich
Do piosnki swej.


Duonimf




Jasny on
Z natury dobry
Boga godny
I jego drugie ego
Ciemna strona
Co słabsza
Czasem wzrasta
Czasem kona
Ten waleczny Konan

Przez sata drążony
Jest nadwątlony
Jak w ciemnym lesie
Jest zagubiony

Musi jak na Rusi się odnaleść
Przedrzeć przez grzechu sieć
By w prawdzie swe życie wieść

Jak piskle ze skorupy
Śmierci duszy swej
Wyłonić zwycięsko się .!.

By ptaszęciem pięknym
I dojrzałym
Księciem Łabędziem
Jak jego
Księżniczka Łabędzi
Co w samotnicy z nim ględzi
Bez niego na Jeziorze jej łez
Unosi westchnieniem się
Na fali tęskności niebywałej
Za nim nim
Wzejdzie jego lice srebrne
By zstąpić z nieba do niej

Gdy ona nieświadoma
Bal fal z kaczkami
Sobie urządza
Jej rządza
Z odbiciem Jego
Lica pięknego
Wywody do wody dowody
Miłości mocnej swej emocji
Dozgonnej mu prawi
Wspomnieniem
Tęsknym się karmi i
Ze smutku dławi i
Nurza się w Cię
W jezioro w ciemnicy
Laguny błękitnej
A seledynowej
Bo oplatają ją
Wodorosty twoich rąk
W księżycowej poświacie
Nią jesteś jej jasnością
Takim jasnym bracie
Odniesieniem na niebie
Srebrzystym dreszczem
Którym wstrząsasz nią
Zimnem pustki
Że serce ściska jej się
I z lęku pęka jej udręka
W arytmi mi
Niepokojem się poję
Zimnym deszczem
Skraplasz nim znamiona
Swego istnienia
W jej skrzydła
W jej białe ramiona
Mając na ustach
Jej wyznanie

A to są twoje łzy!
Bo też za nią konasz!
W tajemnicy swej
Twój smutek spływa
Z kolei po niej
I potem ona
Pływa po nim
Po jeziorze
Wzajemnej smutności
Samotnie w obłędzie bez Cię
Tak taplacie i nurzacie
Nieświadomie razem się
Nie wiedząc nic o sobie
Że ze sobą trwacie
Z niepokonanym wciąż
Dystansem

Ale Ty jesteś niewiadomo gdzie
Gdzieś w czasoprzestrzeni
W atmosferze jej pamięci
Oświecasz jej zaciemnione serce
Ciągłym światłem nadziei i
Wcale jej nie rozumiesz?
I nie czujesz?
Choć myślisz że wszystek wiesz
I nad wszystkim panujesz.

Amen
Ci ślę
Ściśle

My Dear Boże
Oświeć tych wątpiących
W ciemniczce odrętwienia
Martwoty duchowej
W kies oborze
W której tkwią
W przewlekłej trwodze

Niech strząsną po kojącym śnie z Cię
Proch śmierci z się .!.

Plejada nimf nielada




Nie ma to jak VII Symfonia B.
w Lasku Bielańskim
przy pstrym smyku
strumyku bystrym
i chórem rozochoconych
i szczęśliwych ptaków
gdzie szum wiatru
roznoszący woń
pachnąco nęcącą
soków z drzew
i ich pączków
nawadniał mnie
natryskiem
promieni słonecznych
a jakże bajecznych
że ożywiał i wiał mi
przez twarz i włosy
wyczesując je
w niebogłosy
ten energetyczny żywioł
żywił nieożywionych
złocistego nektaru
spragnionych
żywych trupów
wysuszonych
wskrzeszał ich
zwiędłych tych
przedzierając się
zawzięcie
do Cię i Cię
jaśniejącym
i bijącym gorącem
uczuciem boskim
cudownej a naturalnej
i ożywionej Miłości Bożej
przez konarów chmary
te boskie dary
i woń mchów
i szczek niemych psów
gigantów
i ich zduszonych radości
wiwatów
co jakieś śnięte te
big psiska były
w ogóle nie wyły
jak by się bały
odszczekać
tej ludzkiej psiarni
i ich zuchwałej pałki
więc się delektowały
po cichu na smyczy
spacerkiem tym
pysznym a niebywałym
ze swym ukoronowanym.




No i co .?.
Nico
Pustka ustka tka

Mi kochanego
Chrystuska
Ukochanego
Zabarykadowali
Tylo mu z oddala
Pomahała ja tęskna

I co .?.
Nico
Tera mi całować
Kogo lub co .?.
Chodnik .?.

Dziaduszka już popędziła
Bohaterska Psiarnia
Co sobie niewinnie
Klapnąu
Ot tak se tak od siebie
Na Modczydlanej ławeczce

Ale on walecznie działał
Że łał .!.
Mieczem w ustach
Siekał ich mandaty na ty
Troszeczke dzielnie
A niepodzielnie okoniem
Stawiał jak .?.
Powstaniec Warszawski .!.
Na zad szwabski
Broniąc już tylko
Swego ego

No i co .?.
Nico
Pustka ustka tka

.!. IGWT .!.

.!. Wiara niech będzie w Nas .!.

I w las se wlazła ja tak ot tak
Hej ho do lasu by sięm szło .!.

Oni po prostu wszystkie grzyby mieć dla siebie chcą .!.








Papier, pastele olejne


Nie mogę, nie wiem



Kręciołek pt. Nie mogę. Nie wiem.
Ale się przemogę i bowiem dowiem.
Nie wiem, nie mogę.

Coś dzieli z rzeczywistością. Zawieszona w próżni ciągnę do ziemi. Nie mogę. Nie wiem. Niczego. Wierzę, wyciągam się, naciągam. Nie mogę. Nie wiem. Spuszczam wzrok. Zamykam się w tej pustce. Z potencją, lecz jej nie wykorzystam, z bólem- patrzę przez szybę- naga, dopatruje celu, który widzę. Widzę cel. Lecz nie mogę nadal. Nie wiem. Spuszczam wzrok. Ciągnę się rozpłaszczona po płytkiej powierzchni- pełzam, siłując się z błotem, bagnem który mnie gwałtem, w swą głębie. Kręcę się, wiercę się. Wyrywam- jak dusząca się ryba chyba. Z dala obserwuje cel. Jest klaustrofobicznie z nim. Im bliższy tym bardziej dokuczliwszy mi. Przebić tej sfery- nie mogę. Nie wiem. Dlatego spuszczam wzrok i potykam się. Upadam twarzą w twarz, z nieosiągalnym celem. Jestem z nim. Widzę go. Lecz przez szybę, której nie mogę przebić. Wybić. Zawieszona bowiem w próżni. Każdy gest jest próżny. Jestem niczym. Jestem nim. Jestem porażką próby... bytu. Mnie też nie ma. W tej rzeczywistości. To nie jest moje. To nie jest dla mnie. Jestem zjawą na jawie. Ja tu nie działam. I wydaje mi się. Śnię. Koegzystuje koło rzeczywistości. Jestem poza nią. W akwarium, w otoczce widoku życia indywidualnego- jestem. W bańce. Przezrocze jej obserwuje- to co chciałabym. Lecz nie mogę. Nie wiem. Bo to nie jest dla mnie. Nie dla mnie jest ten świat. Tak czuje. Tak obserwuje. Nic. Wszystko. Byt- jestem poza nim. Jestem DUCHEM! Zawieszona- się przyglądam. Niby działam. Lecz to poza. Działam lecz nie mogę- niczego w realu. Jestem poza tym. O niedościgniony celu! Celu- który w mej głowie, już się przewartościował, przeterminował, zdewaluował. Niczym jestem. Jestem przezroczem. Nie mogę tknąć. Nie może mnie nikt tknąć. Jestem żadną osobą. Poza sobą. Jestem całą atmosferą. A kto mnie doświadcza? Śnie tą właśnie dziwność. Ja nawet nie doświadczam. Nie jestem od tego, bo to co namacalne, jest dla każdego. Tu żyjącego. Dla mnie obce. Nie realne. Ma głowa zawieszona, nad nią- zwisają wygięte ramiona, które wołają. Swym widokiem o pomstę. Lecz ich nie ma. Jest ich cień. A ich odgłosy to echo, które powinno trwać. Jest na starcie rozpoczęcia, wyciszone. Do skrajności. Do zera. Nie ma. I nie będzie. Praca, którą się bawię, na co dzień- dręcząc swą osobę, się ulatnia. Wyniki- nie ma ich. Jak było jest. Pomimo, że ciągle buduje. Burdel pustki panuje. I jest w niej jakiś przesyt, z niczego. A na wierzchu co jest? Co będzie? Pustka. Pustka będzie. Bo nadal jest. Pomimo przesytu. Z drogi mnie spycha, a ja spadam na inne ścieżki. Próbuje. Nadzieją zaślepiona, trwonię swą osobę. Skaczę. Lecz wątły jest ów skok. Chybiony jest. Spadam więc w szczelinę owej pustki, znowu. Porażka jest mym kompanem . Jest mym głównym motywem istnienia. Dzięki niej niby koegzystuje. Nadal zawieszona w próżni, nadal się przyglądam. Łudząc się przez życie, że czegoś dokonam. Ta porażka jest chaosem. I będzie taka, wraz ze mną koegzystowała. Będzie dumnie trwała. U boku mego ego. W nim zatopiona. Nim ułoży się w nim ład. Jestem razem z nią. Jestem nie z tego świata. Jestem kosmitką. Porażona prażoną porażką. Która nie ma co tu robić, bo jest stracona już. Lub w trakcie ginięcia. Nie wiem. Nie mogę. Nie uczynię, bo nie mogę. Nie wiem. Jestem zatrzymywana. Coś mnie trzyma. Istny satan, z którym się mocuję bo obezwładnia. Przed prawdą zatrzymuje. Przed...Bogiem! Nastawiona na tą złudę, że czegoś dokonam, może cudem. Że dobiję się do bram Niebios. Jedno jest dla mnie pewne, wśród tych niepewnych- nic nie zrobię. Lecz walczyć ciągle, poprzez te porażki, które są uzasadnieniem mego koegzystowania-będę. Szatanie szykuj się na odpór! Nie wiem. Nie mogę stwierdzić czemu. Bo porażka jest mym wybawieniem. Czyli się nie tknę. Tknę! Choć początek jawi się niewinnie. Jak obraz, który widzi mucha nieświadoma zguby, która ją czeka. Właśnie nadlatuje swobodnie, mucha, leci ku celowi. Do zguby. W sieć pająka...szatana. Ja właśnie nadlatuje, swobodnie niczym mucha ku celowi, z zapałem, świeżym spojrzeniem, nietkniętym porażki rażeniem- wesoła, nie przeczuwając zgoła- nic, niebawem się nacinam. Pierw szatan a za nim Bóg i muszę do Boga przedrzeć się przez szatana... bez grzechu. Nie może mnie tknąć. Nikt nie może mnie tknąć! Rozpędzam się by przebiec i przebić sieć pajęczą sata! By się z nim nie zbratać a od razu, przez sieć do Boga! Przez drut kolczasty. Lecę ku dołowi, głową w dół, oniemiała, przekonana, że się w świecie odnalazłam. A tu zguba. Bo jest ta szyba, która mnie odgradza- bezwzględnie. Dzieli mnie z mym ukochanym. Z moim celem. Mnie i cel. Skazuje nas . Ja i cel. Ja się potykam. I upadam. Twarzą w twarz na szybę. A to boli. Na co dzień. Wiem, iż o tym nie wspomniałam. Wspominam. Nawet nie żyje. Wspominam. Widząc dokładnie, to czego osiągnąć nie zdołam. Bo ta szyba jest mym pasem- bezpieczeństwa. Pęknie wraz z mym odejściem- jak me serce...pęknie pięknie. I uwolnię się. Oby w ramiona ukochanego a nie tego sata przebrzydłego, który czyha. Jest po prostu. Taki mój los. Porażka. Jest za gruba. A ja za lekka. Jak ta mucha. Nieprzystosowana. Nie zdołam. Nie dam rady. Nie wiem. Nie mogę. Możesz- woła Mojżesz! Więc będę dalej. Nie kończąc mego założenia. Skaczę dalej. Widzę ów cel. Zbyt dokładnie. Aż ślinka cieknie. Bo obiad potrafię zjeść. To jest łatwe. Lecz cel, który widzę, chcę spożyć . A ciągłym głodem i dołem się dławię. Wielkim, większym od zwykłego. W ciągłym nienasyceniu. Skaczę z nim ku celowi. Widzę wszystko. Nie świadoma- lecę ku nim, niczym mucha. Z rozłożonymi ramionami, z siłą zdwojoną, z potencjałem nowym- skaczę ku niej, przed nią. Nie wiedząc, że jej nie będzie. Ale jest. I będzie zawsze, w każdym mym wyobrażeniu, działaniu. Będzie szyba chyba. Owe moje złudzenie, co do jej niebytu jest mym kolejnym napędem do… kolejnego skoku. Lecz tylko do świtu. Bo gdy już wstanę, seans się zaczyna-punktualnie. Zaczyna się wielkie oglądanie, przez tą grubą szybę, gdzie mój głos się odbija po niej i spływa żałośnie, w dół nieograniczonej pustki, ciemnicy prze jasnej bezradności, ze ściszonym efektem umyka. Więc zostaję sama, w owym punkcie. Z tą świadomością. Bo dzieli mnie coś z tą rzeczywistością. Nie mogę się zespolić. Brak języka, brak niczego i wszystkiego. Nie jestem przystosowana. Nieprzygotowana. Choć wszystko posiadam- jako istota boska- a więc- herezja! To nie jest dla mnie. To nie jest moje. Jestem obca. Jestem kosmitka. Szatan mi to wciska. Ale się szykuję codziennie do następnego skoku, mając ciągle ukochanego Boga... na oku. Dla mego spokoju. Z myślą, że szyby nie ma.

Tyle celów, tyle o szyb się obijałam, z hukiem wielkim, lecz ściszonym- aby nikt nie posłyszał tego tonu kompromitacji, ktoś go ścisza, nieustannie, dbając o to, że ją po cichu znoszę, na wierzch jej nie wynoszę. Ktoś mnie jednak widział! To jest pewne. Bo jestem tu na ziemi kosmitą! Mogę nie widzieć, ale nieosiągalna będę , jestem poprzez nie- dokonanie rzeczywistości. Nie dokonuje jej. Zaczynam, lecz nie kończę, bo za słaba jestem. Jak ta mucha, nieprzystosowana do aktualności otoczenia-błądzę- nieświadomie. Wiruję nad tym wszystkim, daremnie trzepocze, kruchymi skrzydłami, mając świadomość zdwojoną- tych błędów nie potrafię doświadczać, co inni. Bo dzieląca pomiędzy nami szyba, chroni. Nie może jej doświadczyć, choć krąży z potencjałem. Widocznie to nie wystarczy. Kończę. A skończę? To jest złudzenie. Ale ja jestem, właśnie tylko w swoim umyśle- jestem sobą? Taki mój los? Że zrodził mnie ktoś, z porażką na wstępie. Bo pamiętam się. Moje ego zawsze było posępne. Z porażek doznanych składam siebie w całość. Z prób walecznych, jakich dokonałam. Są imponujące. Z wielkością i odwagą, z jaką siłą! Się rzeźbiłam! O tę szybę …zawsze. Może to wystarczyć? Nie dla mnie, nie dla mego dawcy. Nie zbaczać z tropu, się obijam, coraz słabiej, ciszej, mniej spektakularnie- upadam, sama, skaczę nadal. Dzięki tej, która hamuje mój nadmierny zapał, jestem tutaj. W tym samym miejscu. Tak stoję, ciągle w tym samym, bezpiecznym dołku. Bo nie dałam rady, nic zdziałać, prócz tych zaciekłych walk . Ale skakać będę, bo na tym polegam, jedynie. Taki mój plan. Może tu nic nie zmienię. Widząc nawet cel, ku któremu się nastawię, a nawet zapłakać nad mym miernym losem nie potrafię. Nie mogę. Coś mnie obezwładnia. Nic. Wszystko. Jest celem bitwy, na jej polu się niechybnie wyłożę, twarzą w twarz z mym celem, widząc go dokładnie, lecz przez szybę. Za każdym razem się podnoszę, ze złudnym wzrokiem, do podjęcia następnego skoku. Na cios porażki, którą od środka jestem nią- ściśle naszpikowana- jestem gotowa. Bo doświadczenie mam nie lada. To mnie utrzymuje, bo jak widać -jestem nadal. Nadal trzepocze zaciekle skrzydełkami, i wiruję błędnie. Ktoś mnie obezwładnia. Lecz także porusza, kręci, moim celem, który widzę, lecz nie mogę. Nie wiem. Coś mnie powstrzymuje. Dzieli. Może szyba? Tak to ona, moja wierna towarzyszka. Chyba się nie pomyliła, bo tu nadal jest. Nie uległa ułudy mego przyzwyczajenia. Może zaskoczy mnie tym razem? Swym niebytem? Może innym razem.
Nie wiem. Nie mogę. Ale wiem. I mogę. Możesz- woła Mojżesz. A za nim całe zastępy tych co nie mogli. Ale bosko się przemogli, wespół z Bogiem! A nie- ramię w ramię z satanem.

IGWT

AMEN

Starość nie radość




Patrzcie w Niego
(W Niebo Jego i w siebie samego)

Wypatrujmy w sobie Boga!!!!!
A nie szatana!!!!
Uporczywie patrzmy w siebie!
I w drugiego ego człeka
Aż do bólu!
Aż do miłości!
Przeszyjmy nasze mienia
I dobijmy się do siebie!
Dokopmy do skarbu
Boga w sobie
I w drugim człowieku

On w Nas
On w Tobie

Choć Go nie widać
Choć wszystko widać!
Co nam dał

Słuchajcie Jego!

Choć Go nie słychać
Choć wszystko słychać!
Co nam dał

Więc o co kaman???
Czy to takie trudne do pojęcia???
Przez pryzmat tego świata!
Poprzez postrzeganie swego brata!
I kata.

Przez niemy kamień...
Wiarę miej
Te zawierzenie
Za to że On
Zawierzył we mnie

I w Cię
I w Cię

Bo tu jestem.
Bo tu jesteś.

Jakże mało od Nas wymaga
Za to co nam tu Zgotował
I ma nadal zawsze
Do zgotowania
I ofiarowania
Tylko za co ????
Za to że z łaską w Niego uwierzymy???
I Jego dar
Życie i świat przyjmiemy
Lub czasami odrzucamy
Kamikazem.

Co My Mu ????
Za podłość i chamstwo?
I plugastwo naszych czynów?
Za niewiarę w Niego Samego?
Za morderstwo Jego !!???!!

Jak On musi się czuć ???
Że to odbywa się w Jego domu ??
A On to i nas nam dał
Byśmy po prostu byli szczęśliwi
Może nawet nie oczekuje nic za to
Ale was to nie obchodzi
Bo spychacie Go swą niewiarą
Udając że Go nie ma

A czym oddychacie bracie?
Czym się grzejecie
Czym pijecie
Czym objadacie
Gdyby nie On
Niebyłoby
Niczego
A
Co
My
Mu ????
W zamian?

To że se tu bytujemy!
Totototo!
I na Niego plujemy!

Rzygać mi się chce
I pluć na taką postawę...
Na myśl samą
Waszą
Że Go nie ma

Naaawet jak nie ma
To jak tak ???
Można
Mówić ???
O Nim.

Tego
Którego
Nie ma
Bo nie widać
Bo nie słychać
Bo inkwizycja
Bo wojna
Bo dzisiejsza korona

Niwelować to co jest
A wszystko jest!
To jak????
Zakłamnie na śniadanie
W żywe oczy Jego i me?
Czy niespełność rozumu?

To nie do przełknięcia jest!
Jeśli coś jest to jest!
A jest!
Przecie szurnięta nie jestem!

I widzę i słyszę i czuję!
Tak jak i wy
To samo co wy
Mniej więcej
Bo wiadomo że się różnimy
Ale podstawa jest podstawą
Dla każdego z różnicą dość małą

Więc jak?
Drodzy Ateiści ?
Z wyrachowania ??
Złego wychowania...przez satana!??
Czy omamienia, przymulenia mózgu zaćmienia
Jakbyście mieli klapki oczach
Że aż tak nieświadomi????
A tacy dojrzali!!!
Pseudo dojrzali!
W najważniejszej rzeczy nie jesteście dojrzali!
Skoro wasze oczy duszy jeszcze Go nie dojrzały!
Może poprzez ilość gorzały?
Z przekory
Buntu
Mody
I tam inne piredoły...
Bo zło ogarnęło
Daliście się gachowi jakiemuś
Zamiast prawowitem Swemu Ojcu Bogu Jedynemu
A Niepowtarzalnemu

Wstyd żałość żal

A On ciągle patrzy...

Nie bądźmy tacy...
Niebo..racy

I dłoń Mu podajmy!
Jak najszybciej!!
Bo może On teraz w zaciszu Swym
Niemo płacze
Światłem Gwiazd
I gazem smarcze
W granatową płachtę

A to jest to jest po prostu niesmaczne
Okrutne
By pozwolić własnemu Ojcu...
Płakać

Więc :

Opamiętajcie się
Albo do diabła z Wami!
Róbta co chceta
Bóg też zrobi co będzie Chciał
Z wami
Bo to wszystek Jego
Ma prawo
I Jemu Brawo

Amen


Papier, akryl

KORONAvirus



Słupek Wiśniewski padł

A jak nic nie zepsujemy
Dasz nam to
Z nawiązką niewąską
A szeroką
Rozszerzającą się wiecznością
Jak kosmos
Wystrzelisz nas w go
Wstrzykniesz nas w swą tkankę
Byśmy byli Tobą miłością
Jaką wybrany daży swą wybrankę
Jednak Ty Nas o wiele bardziej
Tyś wieczny Miecz
A teraz tylko
Albo Ciebie Boże
Złapię we wdech
Mego serca
W jego ramiona
Albo mnie złapie
Sata korona
Dlatego w ciszy w swym
Pokoju niepokoju
I w trwodze na podłodze
Muszę i trza nam wszystkim .!.
Zaciągać się łapczywie
Poprzez każdy nerw i komókę
Szanownym Big Bogiem
Poprzez z Nim rozmowę .!.

Pierwszy upadek naszej miłości


Mci Chryste Mości Bądź Miłościw