poniedziałek, 9 marca 2020

Nie mogę, nie wiem



Kręciołek pt. Nie mogę. Nie wiem.
Ale się przemogę i bowiem dowiem.
Nie wiem, nie mogę.

Coś dzieli z rzeczywistością. Zawieszona w próżni ciągnę do ziemi. Nie mogę. Nie wiem. Niczego. Wierzę, wyciągam się, naciągam. Nie mogę. Nie wiem. Spuszczam wzrok. Zamykam się w tej pustce. Z potencją, lecz jej nie wykorzystam, z bólem- patrzę przez szybę- naga, dopatruje celu, który widzę. Widzę cel. Lecz nie mogę nadal. Nie wiem. Spuszczam wzrok. Ciągnę się rozpłaszczona po płytkiej powierzchni- pełzam, siłując się z błotem, bagnem który mnie gwałtem, w swą głębie. Kręcę się, wiercę się. Wyrywam- jak dusząca się ryba chyba. Z dala obserwuje cel. Jest klaustrofobicznie z nim. Im bliższy tym bardziej dokuczliwszy mi. Przebić tej sfery- nie mogę. Nie wiem. Dlatego spuszczam wzrok i potykam się. Upadam twarzą w twarz, z nieosiągalnym celem. Jestem z nim. Widzę go. Lecz przez szybę, której nie mogę przebić. Wybić. Zawieszona bowiem w próżni. Każdy gest jest próżny. Jestem niczym. Jestem nim. Jestem porażką próby... bytu. Mnie też nie ma. W tej rzeczywistości. To nie jest moje. To nie jest dla mnie. Jestem zjawą na jawie. Ja tu nie działam. I wydaje mi się. Śnię. Koegzystuje koło rzeczywistości. Jestem poza nią. W akwarium, w otoczce widoku życia indywidualnego- jestem. W bańce. Przezrocze jej obserwuje- to co chciałabym. Lecz nie mogę. Nie wiem. Bo to nie jest dla mnie. Nie dla mnie jest ten świat. Tak czuje. Tak obserwuje. Nic. Wszystko. Byt- jestem poza nim. Jestem DUCHEM! Zawieszona- się przyglądam. Niby działam. Lecz to poza. Działam lecz nie mogę- niczego w realu. Jestem poza tym. O niedościgniony celu! Celu- który w mej głowie, już się przewartościował, przeterminował, zdewaluował. Niczym jestem. Jestem przezroczem. Nie mogę tknąć. Nie może mnie nikt tknąć. Jestem żadną osobą. Poza sobą. Jestem całą atmosferą. A kto mnie doświadcza? Śnie tą właśnie dziwność. Ja nawet nie doświadczam. Nie jestem od tego, bo to co namacalne, jest dla każdego. Tu żyjącego. Dla mnie obce. Nie realne. Ma głowa zawieszona, nad nią- zwisają wygięte ramiona, które wołają. Swym widokiem o pomstę. Lecz ich nie ma. Jest ich cień. A ich odgłosy to echo, które powinno trwać. Jest na starcie rozpoczęcia, wyciszone. Do skrajności. Do zera. Nie ma. I nie będzie. Praca, którą się bawię, na co dzień- dręcząc swą osobę, się ulatnia. Wyniki- nie ma ich. Jak było jest. Pomimo, że ciągle buduje. Burdel pustki panuje. I jest w niej jakiś przesyt, z niczego. A na wierzchu co jest? Co będzie? Pustka. Pustka będzie. Bo nadal jest. Pomimo przesytu. Z drogi mnie spycha, a ja spadam na inne ścieżki. Próbuje. Nadzieją zaślepiona, trwonię swą osobę. Skaczę. Lecz wątły jest ów skok. Chybiony jest. Spadam więc w szczelinę owej pustki, znowu. Porażka jest mym kompanem . Jest mym głównym motywem istnienia. Dzięki niej niby koegzystuje. Nadal zawieszona w próżni, nadal się przyglądam. Łudząc się przez życie, że czegoś dokonam. Ta porażka jest chaosem. I będzie taka, wraz ze mną koegzystowała. Będzie dumnie trwała. U boku mego ego. W nim zatopiona. Nim ułoży się w nim ład. Jestem razem z nią. Jestem nie z tego świata. Jestem kosmitką. Porażona prażoną porażką. Która nie ma co tu robić, bo jest stracona już. Lub w trakcie ginięcia. Nie wiem. Nie mogę. Nie uczynię, bo nie mogę. Nie wiem. Jestem zatrzymywana. Coś mnie trzyma. Istny satan, z którym się mocuję bo obezwładnia. Przed prawdą zatrzymuje. Przed...Bogiem! Nastawiona na tą złudę, że czegoś dokonam, może cudem. Że dobiję się do bram Niebios. Jedno jest dla mnie pewne, wśród tych niepewnych- nic nie zrobię. Lecz walczyć ciągle, poprzez te porażki, które są uzasadnieniem mego koegzystowania-będę. Szatanie szykuj się na odpór! Nie wiem. Nie mogę stwierdzić czemu. Bo porażka jest mym wybawieniem. Czyli się nie tknę. Tknę! Choć początek jawi się niewinnie. Jak obraz, który widzi mucha nieświadoma zguby, która ją czeka. Właśnie nadlatuje swobodnie, mucha, leci ku celowi. Do zguby. W sieć pająka...szatana. Ja właśnie nadlatuje, swobodnie niczym mucha ku celowi, z zapałem, świeżym spojrzeniem, nietkniętym porażki rażeniem- wesoła, nie przeczuwając zgoła- nic, niebawem się nacinam. Pierw szatan a za nim Bóg i muszę do Boga przedrzeć się przez szatana... bez grzechu. Nie może mnie tknąć. Nikt nie może mnie tknąć! Rozpędzam się by przebiec i przebić sieć pajęczą sata! By się z nim nie zbratać a od razu, przez sieć do Boga! Przez drut kolczasty. Lecę ku dołowi, głową w dół, oniemiała, przekonana, że się w świecie odnalazłam. A tu zguba. Bo jest ta szyba, która mnie odgradza- bezwzględnie. Dzieli mnie z mym ukochanym. Z moim celem. Mnie i cel. Skazuje nas . Ja i cel. Ja się potykam. I upadam. Twarzą w twarz na szybę. A to boli. Na co dzień. Wiem, iż o tym nie wspomniałam. Wspominam. Nawet nie żyje. Wspominam. Widząc dokładnie, to czego osiągnąć nie zdołam. Bo ta szyba jest mym pasem- bezpieczeństwa. Pęknie wraz z mym odejściem- jak me serce...pęknie pięknie. I uwolnię się. Oby w ramiona ukochanego a nie tego sata przebrzydłego, który czyha. Jest po prostu. Taki mój los. Porażka. Jest za gruba. A ja za lekka. Jak ta mucha. Nieprzystosowana. Nie zdołam. Nie dam rady. Nie wiem. Nie mogę. Możesz- woła Mojżesz! Więc będę dalej. Nie kończąc mego założenia. Skaczę dalej. Widzę ów cel. Zbyt dokładnie. Aż ślinka cieknie. Bo obiad potrafię zjeść. To jest łatwe. Lecz cel, który widzę, chcę spożyć . A ciągłym głodem i dołem się dławię. Wielkim, większym od zwykłego. W ciągłym nienasyceniu. Skaczę z nim ku celowi. Widzę wszystko. Nie świadoma- lecę ku nim, niczym mucha. Z rozłożonymi ramionami, z siłą zdwojoną, z potencjałem nowym- skaczę ku niej, przed nią. Nie wiedząc, że jej nie będzie. Ale jest. I będzie zawsze, w każdym mym wyobrażeniu, działaniu. Będzie szyba chyba. Owe moje złudzenie, co do jej niebytu jest mym kolejnym napędem do… kolejnego skoku. Lecz tylko do świtu. Bo gdy już wstanę, seans się zaczyna-punktualnie. Zaczyna się wielkie oglądanie, przez tą grubą szybę, gdzie mój głos się odbija po niej i spływa żałośnie, w dół nieograniczonej pustki, ciemnicy prze jasnej bezradności, ze ściszonym efektem umyka. Więc zostaję sama, w owym punkcie. Z tą świadomością. Bo dzieli mnie coś z tą rzeczywistością. Nie mogę się zespolić. Brak języka, brak niczego i wszystkiego. Nie jestem przystosowana. Nieprzygotowana. Choć wszystko posiadam- jako istota boska- a więc- herezja! To nie jest dla mnie. To nie jest moje. Jestem obca. Jestem kosmitka. Szatan mi to wciska. Ale się szykuję codziennie do następnego skoku, mając ciągle ukochanego Boga... na oku. Dla mego spokoju. Z myślą, że szyby nie ma.

Tyle celów, tyle o szyb się obijałam, z hukiem wielkim, lecz ściszonym- aby nikt nie posłyszał tego tonu kompromitacji, ktoś go ścisza, nieustannie, dbając o to, że ją po cichu znoszę, na wierzch jej nie wynoszę. Ktoś mnie jednak widział! To jest pewne. Bo jestem tu na ziemi kosmitą! Mogę nie widzieć, ale nieosiągalna będę , jestem poprzez nie- dokonanie rzeczywistości. Nie dokonuje jej. Zaczynam, lecz nie kończę, bo za słaba jestem. Jak ta mucha, nieprzystosowana do aktualności otoczenia-błądzę- nieświadomie. Wiruję nad tym wszystkim, daremnie trzepocze, kruchymi skrzydłami, mając świadomość zdwojoną- tych błędów nie potrafię doświadczać, co inni. Bo dzieląca pomiędzy nami szyba, chroni. Nie może jej doświadczyć, choć krąży z potencjałem. Widocznie to nie wystarczy. Kończę. A skończę? To jest złudzenie. Ale ja jestem, właśnie tylko w swoim umyśle- jestem sobą? Taki mój los? Że zrodził mnie ktoś, z porażką na wstępie. Bo pamiętam się. Moje ego zawsze było posępne. Z porażek doznanych składam siebie w całość. Z prób walecznych, jakich dokonałam. Są imponujące. Z wielkością i odwagą, z jaką siłą! Się rzeźbiłam! O tę szybę …zawsze. Może to wystarczyć? Nie dla mnie, nie dla mego dawcy. Nie zbaczać z tropu, się obijam, coraz słabiej, ciszej, mniej spektakularnie- upadam, sama, skaczę nadal. Dzięki tej, która hamuje mój nadmierny zapał, jestem tutaj. W tym samym miejscu. Tak stoję, ciągle w tym samym, bezpiecznym dołku. Bo nie dałam rady, nic zdziałać, prócz tych zaciekłych walk . Ale skakać będę, bo na tym polegam, jedynie. Taki mój plan. Może tu nic nie zmienię. Widząc nawet cel, ku któremu się nastawię, a nawet zapłakać nad mym miernym losem nie potrafię. Nie mogę. Coś mnie obezwładnia. Nic. Wszystko. Jest celem bitwy, na jej polu się niechybnie wyłożę, twarzą w twarz z mym celem, widząc go dokładnie, lecz przez szybę. Za każdym razem się podnoszę, ze złudnym wzrokiem, do podjęcia następnego skoku. Na cios porażki, którą od środka jestem nią- ściśle naszpikowana- jestem gotowa. Bo doświadczenie mam nie lada. To mnie utrzymuje, bo jak widać -jestem nadal. Nadal trzepocze zaciekle skrzydełkami, i wiruję błędnie. Ktoś mnie obezwładnia. Lecz także porusza, kręci, moim celem, który widzę, lecz nie mogę. Nie wiem. Coś mnie powstrzymuje. Dzieli. Może szyba? Tak to ona, moja wierna towarzyszka. Chyba się nie pomyliła, bo tu nadal jest. Nie uległa ułudy mego przyzwyczajenia. Może zaskoczy mnie tym razem? Swym niebytem? Może innym razem.
Nie wiem. Nie mogę. Ale wiem. I mogę. Możesz- woła Mojżesz. A za nim całe zastępy tych co nie mogli. Ale bosko się przemogli, wespół z Bogiem! A nie- ramię w ramię z satanem.

IGWT

AMEN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz