wtorek, 27 września 2016

Węża skóra

Węża skóra


Nie mogę wyjść!



Z ciemnicy tej.


Śliska węża skóra
uziemia i ślizga mnie!


Kim prawem?
Czemu zarządza?
Bóg przepowiedział:


Panujcie nad światem!
Nad fauną i florą.


Z wolną wolą.


A co ludzie poczęli?
Pod szyldem szatana samowolkę uwinęli!
To jak?


Bóg wydał zły rozkaz?
Nie!
To dzieło szatana.
Paranoja ma i twoja!


Wbrew sobie przeciw
Panu się obnoszę
Ku mej trwodze
Z niepewności
Drżę.


Ale co dalej?
Los czeka
Jednoznaczny,
Nieubłagany?
Wątpię.


Kto to przerwie?


Już wiem!


**


środa, 21 września 2016

Przygoda ślimaka- (ostatnia)




Przygoda ślimaka



Smutny to obraz
Martwego ślimaka,
Na drodze leśnej
W złym miejscu i czasie,
Nieszczęśliwie położonego,
Ślimaka bezbronnego-
 bezwzględnie przejechanego
przez kierowcę nieświadomego
a nawet w pełni radosnego,
nic nie przewidującego.

W swym życiu rolę nadal odgrywając,
od kierownicy swych oczu nie spuszczając,
przez gęstą mgłę,
 samochód się przedziera-
bez namysłu żadnego,
na miejsce przechadzki ślimaka,
 się wdziera!


Taranuje wszystko
co mu przejazd psuje,
i tym samym
 nie wiadomo ile,
niewinnych stworzeń
życiem swym przypłaca -


niesprawiedliwie!

sobota, 17 września 2016

Dworzanin

Dworzanin



Siedział rozmiękły od środka i na powierzchni tracąc swoją godność,
o którą nie miał sił dbać.
Z niewygasłym obłędem w sercu, ciągłym niepokojem się tlącym,

















Był wykończony.


Ze wzrokiem zamroczonym, w coś utkwionym



w jakiś skrawek przeżytego szczęścia tak odległego.


Z niewygasłym obłędem w sercu
ciągłym niepokojem się tlącym,
Bał się.



Lękliwym ruchem przemieszczał się z kąta w kąt,
niepewnie.
Nie wiadomo gdzie miał się podziać-skurczony,
do granic możliwości na wąskiej platformie,
przewracał się z boku na bok
by zaznać w owym ruchu iskry ciepła wystając
nieudolnie. Bo chcąc się ukryć, każdy go widział.
Bardziej nie mógł się skryć.
Cały czas na widoku, skazany na ocenę, potępienie
bądź żałosny żal.
Ale on już w innym świecie był. Do naszego nie należał.
Nie przejmował się, miał już wszystko gdzieś!
Czy śmierdział czy nie. Itp.
Wybity poza ramą egzystencji spektaklu,
powoli się pałętał
dla niego czas się zatrzymał.


Bez znaczenia, że przed chwilą sąsiad go mijał.
Bez słowa ni gestu nawet wzrokiem nie pocieszył,
obcy człowiek.
W swym kąciku, po cichutku, by nikomu nie przeszkadzać
- zamierał.



Dla swej i innych wygody, trwając na powłoczce swego cienia,
do niego się uciekał!
Za nim próbował się schować, wstydem zbudowany,
hańbą obarczony przez ten żywot nikczemny-
został pokrzywdzony
- stając się ofiarą.





To było już przygaszone!



Dlatego świadomość była znikoma
obrzęknięta lękiem.
Jego twarz była czerwona,
jak i jego ręce.
Przeistaczał się w inny byt.
Od swego się oddalał.
I to było jego wytchnienie!
A więc egzystował,
trwał, nie trwając,
z jednego dnia na drugi się przewalając,
w pustce celi, z własnej potrzeby naturalnej,
poddawał się.



Bezsilnym coraz bardziej się stawał.
Wyjścia nie miał.



Miał ale tam było zimno!



Bardzo zimno.
Tu więc tkwił.


Nawet na swe życie się nie targał, całkowicie
w swoim ciele duch mu zamarł.
I tylko ta zużyta powłoka, podtrzymywana,
tam tkwiła, rozmiękła, wyżarta od środka,
jego dłoń bezwładnie spływała, w której krew jeszcze gorąca
się zbierała
to była jego oznaka
- walczącego o byt, wojaczka.


Bój toczył się bezustannie, za dnia i nocy
kiedy, nie spał bo czuwał.


Zatem sen jego był oszukańczy!
Nie było wytchnienia w jego walce!


Podczas gdy wicher hulał karygodnie,
przez drzwi się wdzierał niczym intruz
okradał biedaka z tego co miał w sobie-
resztki energii zaoszczędzonej.



Ale on na to nie zważał, bo bez wytchnienia
i bez łaski był dla tego człowieka-
Nieszczęśnika- mrozem.
Mnie także swą srogością przeszył nie raz!
Chcąc z własnego domu mnie przepędzić!
Wicher bezczelny!
Ale zapomniałam o nim.



I do swego sąsiada powędrowałam,
podczas gdy on spał, być może udawał,
bez namysłu dłoń jego złapałam!
rozgorzałą chorobliwą gorączką,
i na nią rękawiczkę nałożyłam.
Okrywając materiałem jak do snu, pod nogi skurczone,
krzesło obrotowe, podsunęłam mu.
By krew mogła przepłynąć w spokoju - choć na chwilę.  
Ale on spał. Być może.
A ja? W radości do drzwi się udałam.



Mając w głowie
jego pełne radości zaskoczenie,
gdy się przebudzi, bądź otrzeźwieje…

Lecz on się nie obudził.




+

To co on miał to swoją duszę,
o którą walczył, bo mu ulatniać się chciała,
próbował ją zatrzymać!
Jeszcze na dzień, może dwa
- sam nie wiedział, na ile zdoła. A ona ?
jakaś wątpliwością przeżarta,
gdzieś indziej spoglądała,
już nie w mienie swego pana
lecz tam gdzie by ciepła i ładniejszego widoku zaznała.

(Pewnie tych błękitnych obłoków)


Tak wymagająca, niedająca spokoju,
z tym biedakiem się siłowała,
nie dając mu szansy na zmrużenie oka,
i na przeżycie,
chwili rozkoszy gdzieś w podświadomości.



Chciał ją chronić swoim ciałem,



na agresję narażona, w miarę swoich możliwości wątłych
pośród wichrów nawoływań,



owym lękiem ją okrywał
i obiecywał bez pokrycia swoistą przystań.

I tak dbał o nią wytrwale,
przez tak długie dni i noce,
których już nie liczył.
Opuszczony był razem z nią,
jak pewien dom na wzgórzu,



gdzie niegdyś może radosnym życiem tętnił.
Ogarnięty
poprzez cierpki smak, nim się żywił na co dzień,
skulony
wypatrując gdzieś przez okno,



może samego siebie,
wolnego
wędrującego


i zadowolonego z płaszczem rozłożystym na wichrze,
co służalczo nosił go z całych swych sił,
a który teraz śmiał się z niego, i drwił,
z takiego ogołoconego.



No cóż, los przewrotny bywa.
Nieubłagany.
Gdzieś coś przeoczył nasz Dworzanin.



Gdzieś się zagapił.
Gapa jedna.
Jedna z tysiąca.
Z miliona.
Bo za gapowe się płaci!
Lecz musiał wielką kobyłą przypłacić!

Może był nieśmiały?


Może mniej waleczny?
A może on się nie nadawał?

Do życia, do toczenia, do pchania
tego kłamu.
Bo wyrzucony niespodziewanie na nieznane mu wody,



skłoniły go do odwrotu, bo pływać nie umiał.
I spanikował!

Ale w sercu



dumę zachował.
I o pomoc nie wołał,
jak ten Roland, a więc pozostał w niej,
sądząc, że choć to mu się należy.
Taki jego los.



Kto wie?

Po półtorarocznym pobycie na nie swoim,
Na parapecie klatki schodowej mojej,
Starej wolskiej kamienicy przed wojennej



Skazany na kajdaniec



niewoli na Woli
ze swej z złej woli
za nic!

Po przebyciu próby
oddał ducha



upokorzony.

*

Na tak hojny dar się zdobył,
Że tylko święci mają taki zamysł w swej głowie



Lecz on nim nie był,
Nikt go za to nie docenił.



poniedziałek, 12 września 2016

Sztynks egzystencji


Sztynks egzystencji


Dusza niepokojem targana
Przed ogromem dymku egzystencji
Rozwijającym wciąż swe otchłanie na mnie!


Hamuje ją coś ludzkiego
Toczy się bitwa pomiędzy sferami:
Souls and Materials
Rozsądek posiada hamulec
Ogranicza swobodę duszy
Ale ją wyraża jak nie zagłuszy
Ciężarem mędrkowania



Pragnie wyrwać z skostniałych bezwładności
Materialności tego świata pojmowania.
Walka toczy się zajadle a skutkami są:
Drżenie serca- niespokojny jego byt!
Poprzez nagły jego krzyk
Niczym wulkan wybucha
Pustkę magmą mą wypełnia
Prądem przeszywa!



Nadając tępo piorun swemu medium
Strachem nagłym napawa
Każde z impetem bum-
To kawałek bytu oderwania- szum- na fali myśli
Emocje gaszone w nicość obrócone
Przez nikły moment płomyk jeszcze tli.
Dymek dogorywa nadzieję



A przecie w przyrodzie nic nie ginie!
Więc oparów pierwiastki są wiecznie żywe!
Jak ja się cieszę!



Przez nieznaną chwilę jeszcze żyje!
Chwytając wytężonym zmysłem to co ulatnia
mi się przed nosem!



Co skazane i tak na zgon skazane
Lecz tego co nietrwałe- więc próżne to gadanie!



Chwila- ta już wspomnieniem.
Gdy meta jej nie nastąpiła ani wybuch startu.
Za nią już tęskniłam i tęsknie!



Jakim sposobem?


Proroczym duszy starej?



Było we mnie zakurzone
Teraz dmucham na to!



I odtwarzam swe zwierciadło



Przeglądając się w nim.


Bo intuicja ma nad czujna wielce się sprawdza!



We śnie i przed nim- czuję a później wiem!
Jak to będzie.
Chcąc chwilunię zatrzymać i siebie w niej.



Ale to tylko w niebie!
Lęk zżera codziennie



A najbardziej gdy morfa nawiedzam otchłanie



Wtedy płaczem bawię się i dławię.



Wyraz daje pamięć utraconych cząstek wytężonych
Szans na przetrwanie chęci nie zdążonych

 

Sztynks dymku każdej egzystencji
Gdy jeszcze się nie wchłonie w pędzący bieg historii.
Swojej,mojej i Twojej-tu. 
Bo tam?



Wszystko trwa i gra!



Tra la la!