czwartek, 24 września 2020

Bóg jest ze mną

 


+

Bóg jest ze mną.

I ze wszystkimi.

Nawet z tymi co Go nie chcą.

On jest ponad tym.

Czy tego chcecie czy nie.

Na tym polega wasza wolna wola.

Którą On ustanowił .!!!!!!!.

Na tym polega Jego tęga potęga.

To On mnie wyrwał nagle, ze szponów śmierci.

Która zaciskała mnie, już prawie, w swej pięści.

Gdy leciałam swobodnie a zwodnie.

Wprost do trumny, z wiatrem, zgodnie.

Bo mogłam wylecieć za barierkę.

I uznano by mnie za frajerkę.

Bo było by po mnie.

Tak ot tak.

Widocznie, e.

To było jakieś ostrzeżenie.

Kara.

Albo pokuta.

Albo wołanie Boga.

Którego nie słuchałam...

I w końcu zatrzymał siłą!

I poskromił niemiło.

By coś powiedzieć....

Naprostować wać mnie.

Bóg pragnie coś Ci powiedzieć!

Słuchaj powiewu wiatru!

Może to Jego oddech.

A kierunek- treścią, w którą Cię pchnie.

Byś szedł tam gdzie powinieneś a nie.

Gdzie chcesz.

On lepiej wie.

Więc powierz Mu się i zaufaj.

Bo widzi cały wszechświat.

Albo raczej to było wyzwolenie.

Czy oczyszczenie.

Z udręki psychicznej.

Czuję się jakby, o nią lżejsza.

O tuszę duszy katjuszę.

Stara katiusza uleciała.

Nowa nastała.

Prysł zły czar.

Jakby jakiś ciężar.

Spadł ze mnie.

Czuję się jak św. Sebek.

I non stop wokół mnie krążył.

I drążył codziennie.

Jak grom z jasnego nieba

Nowy wystrzałową strzałą

Ugodził we mnie.

A w sumie czułam coś...

Że coś musi się zapowiadać.

Za długo była linia prosta, nieznośna

Choć bezpiecza choć na krawędzi.

Jakiś niepokoju jęku lęk mi zrzędził.

Ostatnio i jeszcze wstecz.

Jak o czymś pomyślę- toto się urealnia i dzieje.

Myślałam, przez te krawężniki,

Nierówności asfaltowe w miejskiej dżungli.

Że to będzie pewnego dnia- nieuniknione.

Że kiedyś to się stanie, tak czy inaczej.

Nawet myślałam, pewnej nocy, o kasku.

Że powinnam go mieć, a nigdy nie mam.

Te myśli były w tym tygodniu.

Czuję, że mam myśli prorocze.

Że przyciągam zdarzenia, osoby

Konkretne osoby !!!

Pomyślę o kimś i nagle ta osoba, się ujawnia.

W wierszach czułam już mękę nadchodzącą. Wyrzucałam ją stopniowo.

Chcąc oczyścić się z niej- pismem.

A tylko powołałam ją do życia, zmaterializowałam.

Co się wydarzyło.

Jakbym pisała scenariusz dyktowany przez wroga.

Ola Boga!!!

Co za straszność i trwoga!

I zgroza!!!!

Może jestem opętana przez szatana ???

Bo czasami czuję jak sata mnie szczuje...

Prosiłam Boga o znak, jakikolwiek.

By mnie wytrącił raptownie, z zastoju w jakim tkwie/tkwiłam i kwiliłam, bez skutku.

No i wytrącił.

Jakby życie od nowa, zupełnie inne, odmienione. Tamto odchodzi do lamusa.

Teraz będzie raczej inaczej.

Chyba, że nie wyciągnę wniosków.

I sprawdzi się kochane Kochanowskie powiedzenie :

"Polak mądr po szkodzie";

Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,

Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."

Obi nie.

Albo jestem męczenniczką.

Niektórzy mają ku temu większe potencje.

Albo fatalnym bohaterkiem swego utworu .

I. G. W. T.

Amen

Morfinka Boj


Płótno, Olej

 

Kraxa na maxa kolanko

 Jadę w słońcu se swobodnie

Tuż po Komunijnej Uroczystości

Tuż przed Komunijnym Obiadem

Myślę sobie jeszcze Lasek na Kole objadę

Nim na obiadek u Chrześniaka się zjawię

No i jadę jednomyślnie jednośladem

Nie przeczuwając nic oj nie

Wjeżdżam pod górkę nieco skołowana

Bo nie za bardzo wyspana

Bo Komunia Święta była z rana

No i chętka z górki na pazurkę

By się pobudzić i ożeźwić

Przebijając głową

Niejedną chmurkę

Poluzowana absolutnie

Rowerem sunę

W połaci słonecznej

Energią naładowana

Pędzę czym prędzej

Jakbym Cię goniła

Bajecznie obmywana

Rześkim powietrzem

Zapominając o sobie i świecie

Wkroczyłam w magiczną strefę

I płynę z Cię do Cię

Zupełnie zapomniała się

I chyba puściła kierownice

I nawet wstała gdy tak jechała

Bo miała anielską wizje

Że ja lecę

I lecę

I lecę

W cieple coraz prędzej

I prędzej

I

Trzask

Coś pękło

Upadła zgaszona

Jak zastrzelona

Lub piorunem rażona

Nieszczęścia ta żona

Jakby brutalnym ciosem

Czy słowem porażona

A tu raczej wam powiem

Przykrym

A bezosobowym

Nic nie oznaczającym

Milczeniem obarczona

Leżę na trawie na jawie

Myślę- wstaję

To tylko marny upadek

Patrzę- prawa noga leży na lewej

Podnoszę prawą i jest klawo

Już chcę się unosić i?

Nie mogę przez lewą nogę!

Spojrzałam na nią i?

Wydarłam z siebie serce do Boga

Wrzask wysoki jak las

W mig uświadomiłam se

Co jest grane że

Życie zmarnowane!

Noga wygięta w łuk jak guma człek

A z tyłu coś odstaje

Dotykam-jak kość twarde

Kolano sobie a muzom

Do tyłu nogi powędrowało

Jak kies Jaś Wędrowniczek

Ucięło schadzkę sobie

Zupełnie jak ja

Zamiast od razu iść z rodziną na obiad

Poczyniłam samowolkę rowerkiem bez obrad

No i leżę cała w trawie prawie

Nikogo ni ma tylko pędzące auta na trasie AK

Wystawiam rękę i macham

Po 5- 10 minutach zjeżdżają się rowerzyści

No i koronny bohater tej akcji- biegacz

Który wezwał karetkę i zajął się mną do końca

Psychicznie pocieszał mnie

Że zaraz przyjadą po mnie

Jeszcze 5 minut

Dasz raddę

A ja się drę

I drżę cała jakby opętana

Przez zło szatana

Przykuta do tonu betonu

Chwytam się trawy i ściskam ją

Jakby winiąc ją

Na niej wyładowuję bezradny ból

Który zaczyna mnie ogarniać

Bo adrenalina chyba już mi minęła

Ona sprawiła że nic nie czułam

I tak se w bólu gulu

Czekamy z biegaczem

On wysłuchuje jak mu

Cierpieniem kraczę

Dzwoni do brata wojownika

I mu sytuacyj tłumaczy

Brat pędęm z mamą gna przez komendę

Ku mnie

I zjawia się jak zjawa kartka pogotowia

Po nich wpada rowerem brat

Zsiadł z roweru

I wziął mnie za rękę

Chyba sprawdzał puls

Twarz miał kamienną i napiętą

Współczującym bólem

Aż się przeraziłam tego

W sumie byłam zła na siebie

Że w taki stan ich doprowadziłam

Żeby takim wzrokiem

Przez który widzi się

Duszy katuszę

Ja to widziałam

I czułam

Dają morfinkę

W między czasie

I coś tam naradzają się

I usiłują usilnie naprostować

Choć o ciut

Nogi mej wygięty drut

Nóżkę rannej sarenki upadłej

By na nosze poproszę

I do karetki galaretki panią wnoszę

By Zawieść do Dzieciątka Jezus

Ocaloną szatana ofiarę

On by nawet chciał

Bym wypadła przez barierkę na autostradę

By auta mnie

Na bezwładną miazgę

Ale nie

To byłoby za wiele

Trwała zatem

Ostra walka o mnie

Szatana z Bogiem

Bóg nie pozwolił

Zrzucił mnie po tej lepszej stronie

Na zieloną trawę.

Dzięki Panie Boże, że mnie ocaliłeś i inwalidę ze mnie zrobiłeś.

Może to jakiś przełom/oświecenie.

Nie wiem.

Może się dowiem.

Ale wiem, że tak miało być.

W życiu chrześcijanina nie ma przypadków.

Ciekawa tylko jestem jeszcze- jaki Masz dalszy plan wobec mnie.

Czy wolisz bym chodziła po Twym dziele czy nie .?.

I tak kocham Cię, niezmiennie.

Bez względu jaka będzie Twa decyzja.

Możesz lepić mnie.

Możesz zgnieść mnie.

I na nowo wyrzeźbić.

Jeśli na to zasługuję, to mnie rzeźb.

A jak nie to mnie całkiem zgnieć.

Twoja córa, Twoje dzieło

.

Amen

Głębia o gołębia

 


Ej
Coraz bardziej się
Pogłębia
Lęku jęku głębia
O gołębia
Co zamerdał pokojem
I uleciał
Tam gdzie chciał
Lub i nie
Nie wiem
Licho Go wie
Ten co w Jego głowie
Zadomowił się
I nie powie
Jaką intrygę uknuł
Jakby okrutną zmowę

Ten co
W mózg się wwierca
Gwałtem znęca
Wyżynając niewidzialną siłą
Hardy ból

I zgnębiona ona
I stępiona kona
Jak raka wrak
Ociężała
Bo Cię drogi Bociek
Żałowała
I opłakała tak
Bez chwili pociech
Je sobie
Swą fantazją czarowała
By totalnie załamana
W ciemniczkę piczkę
Nie odleciała

A leci ci i mi
Ja i ty
Lecimy my
W muliste w dół
Jak bezwładny
A wycieńczony muł
Nasze przeszywając
Naszą bezradnością
I my se to skrobiemy
I my to wiemy
Gołąbku mój

Co z wiatrem wiejesz
I przeszywasz chłodem
Me mienie codziennie
Swym niewidzialnym chodem
Drepczesz se po mnie
I przelatujesz na wskroś
I przeszywasz swą koroną ją jak łoś

Gołąbku pokoju
Z jej pokoju niepokoju
Leć jeśli Ci życie miłe
Jeśli życie chcesz mieć
A nie zamieć
By nie ugrząźć słono no z nią
I nie utonąć w jej chlewie
W jej słonych łez zalewie
W czarnej beczącej beczce
Jak smutny śledź
Skazany na powolną
I nie rześką rzeź

Bo to wlecze się wlecze
Ślamazarnie
Jak gówno w przeręblu
Marnie
Albo mucha w smole
O sole !
Skazana na pic
Lepiej leć z dala od tego nic
W sumie dobrze się stało
Co się niedobrze bobrze stało
Bo takiej patolki nie zniósł by
Nawet Pudzianowski
Czy inny kox lub dropss

Oj dobrze bobrze
Że tego nie poznasz
Że nie usłyszysz
I nie poczujesz na własnej skórze
By skaleczyć sobie oczy i duszę
Oj dobrze bobrze
Choć niedobrze
Ale nie chciałabym
Dla Ciebie tego
A nawet nie pozwoliłabym
Gdybym
Gdybyśmy...

Ojej
Coraz głębiej ej jej
Wraca i wnętrzności wywraca!
Że serce w wielkiej poniewierce
Nierówno no skacze czacze
Niepokojem dudniąc śmierć
Nieustający w żyłach mrożący rytm jej
Tańca tej fatalnej emocji mocnej zmierzch

Oj tak
Nawet nie wiesz
Ile z tego zjesz
A dalej tylko dławisz się
Jakby ciągła ość
Dawała Ci w kość
Przełykając nicość mość
Albo ja robię to za Cię
I tak dławię się ładnie
I krztuszę mą katuszę
Mą bolesną duszę
Obrzmiałą Tobą nie mało

Że wyraz twarzy kamienieje
Twarz staje się ciężka i płaska
Jak metalowa zbroja zbója
I skostniała jak tafla lodu
Bez wyrazu co trzeszczy
I niemo wrzeszczy
Skruszona kruszy
Bez krzty wyrazu
W której odbijają się cienie
Opary pary nie do pary
Nosimy je na sobie
To widać gołym okiem

I utwardza się to dzieło
Gdy poi niepokojem
Ta zatwardziałość męczennika
Albo grzesznika
Co za karę w zawiedzeniu
Utwierdza się Jego wina
Lub Jego przeciwnika
Gdy dusza nie stwierdza
Że ciało to twierdza
A dyszy pod tuszą katuszy
Jakby psim obowiązkiem

I skrapla się to
Umęczenie nasze
Potokiem łez
Co na marne
W glebę wchłoną się
W zapomnienia otchłań kies
Lub może Panie orzeł
Wspaniałomyślnie użyźni
I uczyni ją owocną
Z której coś zaowocuje
Że wypłaczemy boską łaskę?

Ale póki co
Łka sztywna a zachmurzona
Mętnym smętkiem twarz ma i Twoja
Jakby miało wnet nadejść
Zaćmienie serca

Ojej
I znowu
W znoju
W tym gnoju
W zgnębioną głębię
Lgnę coraz głębiej
Lecę z Cię!
I ciągnę Cię haniebnie
A Ty mnie
W przepaść
Zamiast ostawić na lądzie

Gorejącym żalem
Lodowatym żarem
Naszym ciężarem
Związani smutności szalem
Przykrością przykryci
I pod nią skryci
Jesteśmy dla się jarzmem?

Krzyżem chyżej!
Niosę Cię codziennie
Szkielet zjawy Twój na grzbiecie
W mojej głowie
I ja to czuję
I ja to widzę
Widzę Cię!
Poprzez przezrocza
Zamglone zwaciałe
Udręczone ocza

Ciągnę Cię ciągle!
Jak Krzyż na Golgotę
Swą myślą
Wiedząc i tak
Co będzie potem
Ale przez drogę łudzę się jak Syzyf
Że wciągnę Cię na szczyt
I uratujemy się

I tak coraz bardziej wyraźniej
Ujawniasz się
Jakbyś Ryś zbliżał się
Jak przyczajony tygrys
Na jawie myślą usilną swą
Jak ukryty smok
A we śnie Jaśnie intuicją mą

I się zagłębia
Głębia w której
Zagłębiamy się
Bezwiednie
Dając tak se
Po serca gębie
Sobie wzajemnie
Komu przyjemniej?

Licho Go wie
I nie powie
A szczuć będzie
Do wysmutnienia
Naszego ego mienia
Że aż pienie cierpienia
Nieme
Wybrzmi Tobie i mi
Ostatecznie
Z głębi autentyczne
Takie z nas
W nas zaklęte
Zmową nową milczenia co
Dzieląc nas łączy nas
Pustką niedopowiedzenia

Fatamorganą
Naszą przegraną
Co wysyła złudne pocieszenia
Przebłyski naszą
Wybujałą wyobraźnią
W której taplamy się
Tacy śnięci
Tęsknotą przemarznięci
Chcąc się ogrzać
Sycąc smutkiem
Pławimy w odmętach
Naszych wspomnień
I westchnień
Drżąc
I cynicznie
Rżąc
By przegonić
Co zaczyna w Nas gnić

A gangrena postępuje coraz dalej
By nie dać się schwytać wać w
Obezwładniająca niemocy sieć
By nie dać zalążku początku
Naszego końca
Chcąc schwytać
Uchronić przed zachodem
Nasze słońca
Które jaśnieją nadzieją
Nieuchwytne
Oddalają się echem

I rozmywają się promienie
Nasze gorącego serca ręce
Co napawały się a my z nim
Rozpływaliśmy się
Płynąc schyłkiem epoki
Naszego uczucia
Które przewidziałam jak byłam mała
Że takie nadejdzie
Gdzie wszystko ma swój koniec
By miało swój początek
Musimy się skończyć
Byśmy się zaczęli
Dalej w dal
W Boski bal
I plan .!.

I.G.W.T.

Amen


Darek Grudzień

 


Tektura, Tech. mix.

Ave


Opętanie tanie panie

jak ponura chmura

zły duch Cię buch

i tak przyzwyczaiłeś się

a zawsze trza w końcu

opamiętać się więc

o opamiętanie jest me wołanie

bo opętanie nie tanie panie

ogarnęło Cię więc

wzywam cię szatanie!

o zaprzestanie

zaprzestań stań się!

w Nim

by tylko

w coraz większe bagno no

wciągać i zatopić Go

nim ja się stanę z Nim

Bogiem mym

i wejdę w posiadanie

zbroi Boga

by ta złowroga i podła

z niego opadła

sata zbroja

by rozbroić z tego

coś nabroił odkąd gdy

zadomowiłeś się w Nim

czyniąc Go innym

winnym a bezsilnym

jak On nie ma siły

wyprzeć się Cię

trza będzie użyć

drastyczniejszych środków

lub baju w bajce tej środku kotku

i ku ku na muniu leczyć

co dzień oj nie

wadząc się z tym

o każdej porze potworze

by za życia nie zniweczyć się

ratuj czuciem

wyczulony na mnie

a nie truj szczuciem mnie

gdzie obłudny fałszu swąd stąd

zalatuje i otumania dumnie

panosząc się w tryumfie

ponosząc z nas ofiarę

robiąc ze mnie mumię

manią Cię co omamiła mnie

i truje wdzierając się do środka

i ssie i zżera jak huba pień

więc szatanie

i nie truj mu jak ostatni luj

swe podszepty szpetne i tanie

że będzie dobrze bobrze

bo nie będzie z tobą

never oj nie!

tylko jak mu to powiedzieć?

gdy on pod pantoflem stłamszony

a raczej kopytem Cię ogłuszony

jeździsz po nim

a raczej na nim

robiąc z niego nawet nie konia

a marnego osła

a z siebie posła

może go trzasnąć?

byś się z niego wytrząsnął!

jak ratownik wodny

gdy tonący

za bardzo wierzga się

i nie sposób inaczej

czasami trza zadziałać

stanowczo za stanowczo

bo obłąkanie może być za głośne

za ciężkie i w stadium obłąkania

posunięte o ciut za daleko

drogi duchowy kaleko

jak mu otworzyć duszę???

by usłyszał me katusze

by usłyszeć mógł me

subtelne łkanie

o opamiętanie

gdzie milczenie jest sygnałem

zawieszonym na naszej

niewidzialnej lonży

co mimo że ciąży i drąży

nieświadomie nas wiąże

głośnym myśli usilnej

wołaniem

co jak piorunu prąd

przeszywa swą ofiarę

i ostaje jak trąd

co okupuje głowy nasze

że ledwie żywa

twa i ma istota

prawdziwa?

na jawie

i we śnie

właśnie jaśnie

się to odbija

jak w krzywym zwierciadle

tam się stykają

nasze zażalenia żale

ale i życzenia

i jak jest realnie

i dobrze bobrze o tym wiemy

gdy nic o sobie nie wiemy

a się czujemy

i czuciem tym jemy

i tęsknotą tyjemy

choć wychudzeni

i niemo nemo nim szczujemy

życzeniowość wobec siebie

roszcząc i czcząc

w myśli kartujemy

jak spiskowcy

krzepiąc się

potajemnie

platonicznym daniem

przez nas samych

z nas nam zgotowane

z pustki po się

posilamy się

cieniem i echem

przyprawianej

tym się karmimy

tym się mamimy

mój miły

smakuje?

gdy w duszy i sercu

z głodu kłuje?

mimo że 10 golonek wchłoniesz

to nic nie pomoże może

tylko jej odór dotrze do niej

na nic zdając się

w jej horrorze

czy to jest zrozumiae Ty co

pałętasz się beze mnie tak wytrwale

do upadłego uległego kolego

do końca bytu odbytu swego

aż metodą prób i błędów

zderzymy my się

totalnie skołowani

tacy cacy opętani

nie poznając się wcale

bo pamięcią czucia

wypalimy się

i nie będzie co

okalać się

bo będzie nemo

z nas

i śladu po nas

i tacy byle jacy

obojętni obojniacy

poddani opadniemy

na się prochem

po emocji mocnej

pocieszeni

wspaniałomyślnym

wiatrem który pchnie

swym współczującym tchnieniem

nasze ochłapy

w Boskie połacie Bracie

a może

w krwiste diabła morze

piekielne łapy

za to że

nie poszliśmy Bożą radą

a gdzieś zboczyliśmy

jak zboki nietrafionym krokiem

z Boskiej pewnej drogi

rzuceni odłogiem od się

na przeciwległe wsie

zgubiliśmy nas

w gąszczu ciemniczki smutku

jak ogłuszone ciuciubabki

lunatykujemy po omacku

kierując się w stronę światła

którym jesteśmy dla siebie

jedynym punktem zaczepienia

z dala co się jakoś stale oddala

lalala

lalala

lalala

Drogi Duchu Twój

Druhu drogi mój

usłyszysz to teraz

we śnie

list ten właśnie

który ślę na oślep

na fejsbuczka lep

lub i nie

czyli?

Amen

Ci ślę

ściśle.


 

<+ Goldself +>

 


Dech, Olej



Ku Boga chwale
Nimfa rzuca się w fale .!.
Bożych ramion
W odmęty niezmierzone
A nieznane

Głębiej leci głębiej .!.
W nieważkości duszy stanie
Przenasycając się
Boskością ożeźwiającą
A z grzechu obmywającą

Te wodne czeluście to
Istny czyściec- szatanie !

Zmywam Ciebie .!.
By z Ukochanym
Godnie na spotkanie

A nie że z tobą
W zdradzie
Marnotrawnie...

By w Nim stopić i utopić
W Jego toni się- ja tonę .!.

Więc nie ratujcie mnie .!.
Nie odrywajcie od Boga .!!!.

Bo ładuję wieczności ładunek .!.
W podniosłym tonie

By odrodzić się jak Venus
W nieskończonym tonie

Parując miłością i oddaniem
Jak Jezus przed skonaniem.

Amen

Lita Ford


Decha, Tech. mix.

 

Nie zadzieraj ze mną nosa .!.


Płótno, Olej

 

Rod Stewart


Dech, Tech. mix.

 

Śpiewa ci ciszą

Wyższą

Gdy wspiąć się chce

Na wierzchołek

Jego budowli

By być bliżej Jego

Tego co jej ją podarował

I niższą gdy

Uniżyć w pokorze w

W wdzięczności ukłonie

Jak najniższym

By Najwyższemu

Było zadość Jego Istocie

Tak Ci ciszą śpiewa

I opiewa sama

Okalając nią

Napawając się nią

Eteryczną wstęgą

Każdym tchnieniem

Rośnie jej przyodzienie

Śpiewem okala się

Jak biegiem

Wypaca szatana

Tak głosem wydobywa z się się

Jeku jękiem duszy swej która się

Wyzwala emocją mocną

Nieujawnioną

Tak się ujawnia

Aż drzewa drżą

I się cieszą

I kołyszą się

Dygając łodygami

Że liść opada

Łza skrapla

I nawadnia owym wzruszeniem

Ziemię

Wprawiając ją w żywe poruszenie że

Z głębin ziem wydobywa się

Pradawny dźwięk

Przeszywając nimfę na wskroś

Wcielając się w nią

Ona medium jej przekazu co

W podzięce

Ma powędrować do niebios od nas

Znak

Że emocji mocnej wybuch

Gdy z ust wychodzi dźwięku duch

Ów wysłannik dobrej nowiny

Nasz przedstawiciel

Który ziemski przekazać ma nasz

Melodyjny znak

Dowód Bogu

O Nas

Że nie trwonimy my a

Że korzystamy z Jego darów

Że żyje Jego duch w nas

Że przemawiamy na Jego chwałę

W Jego imieniu

Jego wyuczonym

Słowem bośmy

Uczniami i dziećmi Jego

Wiernymi barankami

I wybrankami Bożymi.

IGWT

Amen

 

Adam Mickiewicz


Płótno, akryl, węgiel

 

Kołysze się

Pośród drzew i krzew

Pląsając wbrew

Na polanicy ciszy po Cię

W smutnicy

W niej

Wynajduje ślad

Co każdą chwilą blednie

Wytęża więc

Serce jęku lękiem

By wyżłobić w nim miejsce

Trwalsze od spiżu

Tęsknoty fundamentem

Dzięki niej

Linia pamięci trwa

O nas

Jak ranna tratwa twa

Niosąc nas

Na ląży trwamy my

Oddaleni

Oddalamy się

W jej obrębie

Pozostawieni tak rzuceni

Na przeciwległy brzeg

Rozluźniając brew wbrew

Karmię się twym

Bijącym mnie

Echem

Tętna twego

Serca

Rozgrzanego

Co grzało mnie

Z nim pląsa ja se

Z tragizmem nutki

I nie trzeba wudki

Na trzeźwo i hardo

Bez znieczulenia lenia

Znosi porażki i smutki

Walcząc ze słabością

Swą i Twą

Bierze na klatę ją

I pokornie brnie

Z krzyżem istoty Twej

Z naszym katem

Co okaże się

Po odkupieniu win

Platonicznym

Obobólnym

Bratem.

Amen

 

Kto pije i pali...


Olej, Akryl

 

Am mniam ją mam

 


Brystol, Akryl



Ewa Demarczyk


Akryl, Płótno


Ukrzyżowana muza pasyjna
Męczeństwa Męczennika
Jezusa Chrystusa
Chrystus tuus
Był bożą muzyką
Naszych serc i dusz
Nam posłaną
Dobrą nowiną wspaniałą
I zagraną Jego mową
Którą dane było nam słuchać
I czytać z natchnionych świętych nut
Żywą Bożą muzyką tętni w Nas
A nie idzie jak nauka w las
Muzyką naszych serc i dusz
Nam posłaną
Dobrą nowiną wspaniałą
I zagraną Jego mową
I jak hejnał przerwaną
Liczbą mnogą skonaną

Bo niby Sam Pan
Na krzyżu tam
A jednak wszystek cały!
Wniebowstąpił z Nim
Ku Bogu hen ten
Kto w Niego nie wątpił
A Jego naukę i miłość
Aż po samą kość pił
Zamarł z Nim w Nim
I z Nim w Nim
Odrodził się nowym

Kto Go kochał
Kto Nim żył
Kto Nim tętnił
I za Nim wzdychał
I za Nim zdychał
I wdychał Go
Zaciągając się
Z wytężonej ku Niemu
Miłości swej
Na śmierć
Nie chcąc wydychać Go
Prędzej udusić się Nim
By cokolwiek z Niego uszło
A chcąc w sobie zatrzymać
Jak dziecko mać
Jego wszystko
Każdą cząsteczkę boską
Jego istnienia

Bo jak jakaś zginie
To jak w puzzlach...
Nie ma bata
Wszystko Jego musi być!
W nas
Bo będziemy wybrakowani
Bez Niego

Jego ego mienia spojrzenia
Duszy falą krwi i ciała
Westchnienia
Śladu kies cienia
Pamięci Jego
Pochwycenia
Przemijającego echa
Które chce się wyrwać
Ocalić od zapomnienia
Siłując się ze swą sklerozą
Z bolesną nieunikninonością
Z niedowidzeniem widzenia
Z dowidzeniem do widzenia

To właśnie ten
Z Nim się stopił
Automatycznie
Naturalnie
Płynnie
Na krzyżu duchem
Echem drżeń
Rozdartych ciał i serc
Połączył duszami
Boskie wołanie za nami
I śladem rozlanego dźwieku boskiego
Pognaliśmy przez wieki
I gnamy dalej otwierając i zamykając
Nasze wciąż powieki
Na Niego
Na Jego
Słowa

Witajcie w bramie raju!

Słyszał jej uszami ten co
Nową istotą boską
Cudownie ocaloną
Wydartą z okowów grzechu
I bólu cierpienia wiecznego
Nieistnienia
Bo istnienie tylko w Bogu
Poza Bogiem
Wieczne ginięcie jest the best
I syzyfowa praca szatana pajaca
Nad pseudo trwaniem
Śmierci w szatanie a nie
Ku boku Bogu trwanie
Życiem duszy a nie
Wiecznej niemej
Nic nie oznaczającej
Bezwładnej katuszy

Duszą a nie ciałem
Rzec chciałem
Gdy zlituje się nad nami
To pozwoli na ponowny
Żywot ziemski
By spróbować od nowa
Wykorzystać szansę
By nie zawieść Boga
By za drugim razem
Trafić w Jego ramiona
Zbawiona

Ciekawe
Która to jest mea próba...
Albo człecze Twoja?
Zastanawiałeś się?

Czy tylko tak se tu drepczesz
Ciałem powiedzieć chciałem
Dreptu dreptu
Tu trup
Trup tu
Trup ty

Może nie wszystkim jest dane
Z Bogiem spotkanie
Jeśli już niektórzy
Przekreślają to Go na starcie.

IGWT

Amen

Mostek



 

Grochal- pałker z im petem .!.

 


Olej, deska



Ta muza bije jak grad deszczu
I jego wołanie w nieznane
Czasem przechwytywane
W płynne pląsanie

A jednak na bazie
Bicia płynnego
Wodnej piany
O skały głosu Jego skali
Roztrzaskiwane
Grzmoceniem opętanym
Błyskawicy ostrej pałki
Wodnej kaskady
O bębęn niezmierzonej wody
Głosu ludzkiej duszy
Wyrwanej naturze
Przedzierają się walecznie
Dźwięki tej piosenki
Przez atmosferę
W big pędzie
Jakby na życie i śmierć
Ścigały się na oślep
Nasze gały
Co się do się umizgały
I może łgały
Lub łgać nie śmiały
Bo tak się
Szalenie umiłowały .!.

Alessia D'Andrea

 


Akryl, deska

Błogosławiony Pięknoduch Ks. Jerzy Popiełuszko



Błogosławiony Pięknoduch Ks. Jerzy Popiełuszko

"Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy.
Nie jest to łatwe w czasach, w których żyjemy.
Nie jest łatwe dzisiaj gdy w ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu, zasiewano ziarna laicystycznego światopoglądu, tego światopoglądu, który jest filisterskim produktem kapitalizmu i masonerii dziewiętnastego wieku.
Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo".

Z homilii wygłoszonej na Mszy świętej za Ojczyznę
27 maja 1984 r.

W tym samym roku został zamordowany przez... ateistyczną bandę komuchów, bo im nie wsmak była prawda. Prawda im ta bowiem uwierała. Przeszkadzała, w byciu mendami, szumowinami bez morali i robieniu czerwonego szamba z Polski i z nas tego samego ścierwa, którym byli sami.
Miernota zatryumfowała, lecz tylko na "pięć minut". Bo morderstwo to odniosło przeciwny skutek. Myśleli, że Nas katolików pogrążą a tylko nas wzmocnili w wierze! Ludzie stali się gorliwsi w wierze.
Szatan zawsze zginie przegrany. A dobro i prawda zawsze zwycięży. Taki porządek rzeczy.

.!. Niech żyje Pan Bóg .!.

IGWT

AMEN

Myślę o Tobie i jest mi strasznie źle, że tak zginąłeś, umęczony jak Chrystus. Zdeptali jeden z piękniejszych kwiatów ziemi polskiej... aż Serce drży, dusza zamiera- na samą myśl o tym... o takiej okrutnej niesprawiedliwości.
Może byłeś Nim? Współczesnym Synem Bożym, jak Jezus Chrystus. Zesłany, by ludzi oświecić w mroku, wyciągnąć z marazmu zła bagna, w jakim zostaliśmy pogrążeni, przez armię szatana.
Jak następuje kulminacja zła- wtedy wierzę, że właśnie tacy są zsyłani, powołani do ofiary. By naprawić szkody duchowe, moralne... by odkupić winy. Metodą wstrząsową- by otrząsnąć nas ze zła.
I giną za nas- tacy męczennicy niezłomni, w wierze, w dobro.
Byłeś Rycerzem dobroci miłości Boskiej .!.
I Twoim trza być fanem .!.
Takich ludzi obierać za GWIAZDY.
Wartościowych.
Czystych.
Boskich.

Obłąkana

 


Obłąkana
W ciszy histerii
Z łez utkana
W historii zabłąkana
Na upadek skazana
Przez intrygę szatana
Z can cana na kolana
A na kolanach
Betonowa polana

Beton on
I jego niemy ton
Mnie okala
I zniewala
Na kolana powala
I tak się walam
Echem
Obijam się śmiechem
Gdy łez brak
O ściany jego ściemy
Jak wrak
Bez urazy i bez niego
W tęsknicy
Swej piwnej piwnicy
W tajemnicy
Czarnych oczu
W cieniu jego zjawy
Chowam się
We wspomnienia cień
West tchnienia
Jak do trumny
Rozkładam się
Ostatnim tchem
Smutkiem dumnie
Zamykam gałkę
Przyciskając ostatnią łzę
By po omacku
Na wyczucie czuciem
Duszy twej odnaleźć się
By spocząć
W ramionach
Prawdziwego Boga
A nie w wymionach
Podszywającego się
Chłopca co
Kusił kiedyś Chrystusa

Odrywam się od niego!
Ciężko jak kalosz od błota
Który ugrzązł w nim
I tkwi i kwili jak hołota ta
Z braku laku i maku
I zasypiam
Ubabrana walką tą
Lecąc snem do Niego
Z zasyfioną woalką
Naznaczona bólem
Gotowa na śmierć
Z żałobną halką
Nieświadoma jej

Ale te bólu gólu plamy
W locie się wybielą bo
Wszystko tam się wybiela
Rozjaśnia wyjaśnia i oświeca
Taka toto heca

Lecz ten miecz
Zatrutego języka
Co przeszył serce
A raczej drasnął je
I wpija każdym dniem
Cora głębiej okazał się
Lodowatym strumeniem
Co chłodzi co dzień mienie
Aż zamrozi do szpiku kości
Na skałę lodową ten mości
Co prawo do pomylonej
Miłości rości
Pod patronem herezji

By wziąć w dłonie swe
Gdy będzie już po
By wypuścić
Bo za zimna
Bo za martwa
Bo za długo
I za późno
Ale nie dla Tego
Co ukochał mnie
Gdy jeszcze mnie nie było

On mnie miłością wywołał
I do życia powołał
Na śmierć śmierci jej
Do życia na śmierć
Po życie wieczne
W miłości maści Boskiej