czwartek, 24 września 2020

Głębia o gołębia

 


Ej
Coraz bardziej się
Pogłębia
Lęku jęku głębia
O gołębia
Co zamerdał pokojem
I uleciał
Tam gdzie chciał
Lub i nie
Nie wiem
Licho Go wie
Ten co w Jego głowie
Zadomowił się
I nie powie
Jaką intrygę uknuł
Jakby okrutną zmowę

Ten co
W mózg się wwierca
Gwałtem znęca
Wyżynając niewidzialną siłą
Hardy ból

I zgnębiona ona
I stępiona kona
Jak raka wrak
Ociężała
Bo Cię drogi Bociek
Żałowała
I opłakała tak
Bez chwili pociech
Je sobie
Swą fantazją czarowała
By totalnie załamana
W ciemniczkę piczkę
Nie odleciała

A leci ci i mi
Ja i ty
Lecimy my
W muliste w dół
Jak bezwładny
A wycieńczony muł
Nasze przeszywając
Naszą bezradnością
I my se to skrobiemy
I my to wiemy
Gołąbku mój

Co z wiatrem wiejesz
I przeszywasz chłodem
Me mienie codziennie
Swym niewidzialnym chodem
Drepczesz se po mnie
I przelatujesz na wskroś
I przeszywasz swą koroną ją jak łoś

Gołąbku pokoju
Z jej pokoju niepokoju
Leć jeśli Ci życie miłe
Jeśli życie chcesz mieć
A nie zamieć
By nie ugrząźć słono no z nią
I nie utonąć w jej chlewie
W jej słonych łez zalewie
W czarnej beczącej beczce
Jak smutny śledź
Skazany na powolną
I nie rześką rzeź

Bo to wlecze się wlecze
Ślamazarnie
Jak gówno w przeręblu
Marnie
Albo mucha w smole
O sole !
Skazana na pic
Lepiej leć z dala od tego nic
W sumie dobrze się stało
Co się niedobrze bobrze stało
Bo takiej patolki nie zniósł by
Nawet Pudzianowski
Czy inny kox lub dropss

Oj dobrze bobrze
Że tego nie poznasz
Że nie usłyszysz
I nie poczujesz na własnej skórze
By skaleczyć sobie oczy i duszę
Oj dobrze bobrze
Choć niedobrze
Ale nie chciałabym
Dla Ciebie tego
A nawet nie pozwoliłabym
Gdybym
Gdybyśmy...

Ojej
Coraz głębiej ej jej
Wraca i wnętrzności wywraca!
Że serce w wielkiej poniewierce
Nierówno no skacze czacze
Niepokojem dudniąc śmierć
Nieustający w żyłach mrożący rytm jej
Tańca tej fatalnej emocji mocnej zmierzch

Oj tak
Nawet nie wiesz
Ile z tego zjesz
A dalej tylko dławisz się
Jakby ciągła ość
Dawała Ci w kość
Przełykając nicość mość
Albo ja robię to za Cię
I tak dławię się ładnie
I krztuszę mą katuszę
Mą bolesną duszę
Obrzmiałą Tobą nie mało

Że wyraz twarzy kamienieje
Twarz staje się ciężka i płaska
Jak metalowa zbroja zbója
I skostniała jak tafla lodu
Bez wyrazu co trzeszczy
I niemo wrzeszczy
Skruszona kruszy
Bez krzty wyrazu
W której odbijają się cienie
Opary pary nie do pary
Nosimy je na sobie
To widać gołym okiem

I utwardza się to dzieło
Gdy poi niepokojem
Ta zatwardziałość męczennika
Albo grzesznika
Co za karę w zawiedzeniu
Utwierdza się Jego wina
Lub Jego przeciwnika
Gdy dusza nie stwierdza
Że ciało to twierdza
A dyszy pod tuszą katuszy
Jakby psim obowiązkiem

I skrapla się to
Umęczenie nasze
Potokiem łez
Co na marne
W glebę wchłoną się
W zapomnienia otchłań kies
Lub może Panie orzeł
Wspaniałomyślnie użyźni
I uczyni ją owocną
Z której coś zaowocuje
Że wypłaczemy boską łaskę?

Ale póki co
Łka sztywna a zachmurzona
Mętnym smętkiem twarz ma i Twoja
Jakby miało wnet nadejść
Zaćmienie serca

Ojej
I znowu
W znoju
W tym gnoju
W zgnębioną głębię
Lgnę coraz głębiej
Lecę z Cię!
I ciągnę Cię haniebnie
A Ty mnie
W przepaść
Zamiast ostawić na lądzie

Gorejącym żalem
Lodowatym żarem
Naszym ciężarem
Związani smutności szalem
Przykrością przykryci
I pod nią skryci
Jesteśmy dla się jarzmem?

Krzyżem chyżej!
Niosę Cię codziennie
Szkielet zjawy Twój na grzbiecie
W mojej głowie
I ja to czuję
I ja to widzę
Widzę Cię!
Poprzez przezrocza
Zamglone zwaciałe
Udręczone ocza

Ciągnę Cię ciągle!
Jak Krzyż na Golgotę
Swą myślą
Wiedząc i tak
Co będzie potem
Ale przez drogę łudzę się jak Syzyf
Że wciągnę Cię na szczyt
I uratujemy się

I tak coraz bardziej wyraźniej
Ujawniasz się
Jakbyś Ryś zbliżał się
Jak przyczajony tygrys
Na jawie myślą usilną swą
Jak ukryty smok
A we śnie Jaśnie intuicją mą

I się zagłębia
Głębia w której
Zagłębiamy się
Bezwiednie
Dając tak se
Po serca gębie
Sobie wzajemnie
Komu przyjemniej?

Licho Go wie
I nie powie
A szczuć będzie
Do wysmutnienia
Naszego ego mienia
Że aż pienie cierpienia
Nieme
Wybrzmi Tobie i mi
Ostatecznie
Z głębi autentyczne
Takie z nas
W nas zaklęte
Zmową nową milczenia co
Dzieląc nas łączy nas
Pustką niedopowiedzenia

Fatamorganą
Naszą przegraną
Co wysyła złudne pocieszenia
Przebłyski naszą
Wybujałą wyobraźnią
W której taplamy się
Tacy śnięci
Tęsknotą przemarznięci
Chcąc się ogrzać
Sycąc smutkiem
Pławimy w odmętach
Naszych wspomnień
I westchnień
Drżąc
I cynicznie
Rżąc
By przegonić
Co zaczyna w Nas gnić

A gangrena postępuje coraz dalej
By nie dać się schwytać wać w
Obezwładniająca niemocy sieć
By nie dać zalążku początku
Naszego końca
Chcąc schwytać
Uchronić przed zachodem
Nasze słońca
Które jaśnieją nadzieją
Nieuchwytne
Oddalają się echem

I rozmywają się promienie
Nasze gorącego serca ręce
Co napawały się a my z nim
Rozpływaliśmy się
Płynąc schyłkiem epoki
Naszego uczucia
Które przewidziałam jak byłam mała
Że takie nadejdzie
Gdzie wszystko ma swój koniec
By miało swój początek
Musimy się skończyć
Byśmy się zaczęli
Dalej w dal
W Boski bal
I plan .!.

I.G.W.T.

Amen


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz