czwartek, 24 września 2020

Kraxa na maxa kolanko

 Jadę w słońcu se swobodnie

Tuż po Komunijnej Uroczystości

Tuż przed Komunijnym Obiadem

Myślę sobie jeszcze Lasek na Kole objadę

Nim na obiadek u Chrześniaka się zjawię

No i jadę jednomyślnie jednośladem

Nie przeczuwając nic oj nie

Wjeżdżam pod górkę nieco skołowana

Bo nie za bardzo wyspana

Bo Komunia Święta była z rana

No i chętka z górki na pazurkę

By się pobudzić i ożeźwić

Przebijając głową

Niejedną chmurkę

Poluzowana absolutnie

Rowerem sunę

W połaci słonecznej

Energią naładowana

Pędzę czym prędzej

Jakbym Cię goniła

Bajecznie obmywana

Rześkim powietrzem

Zapominając o sobie i świecie

Wkroczyłam w magiczną strefę

I płynę z Cię do Cię

Zupełnie zapomniała się

I chyba puściła kierownice

I nawet wstała gdy tak jechała

Bo miała anielską wizje

Że ja lecę

I lecę

I lecę

W cieple coraz prędzej

I prędzej

I

Trzask

Coś pękło

Upadła zgaszona

Jak zastrzelona

Lub piorunem rażona

Nieszczęścia ta żona

Jakby brutalnym ciosem

Czy słowem porażona

A tu raczej wam powiem

Przykrym

A bezosobowym

Nic nie oznaczającym

Milczeniem obarczona

Leżę na trawie na jawie

Myślę- wstaję

To tylko marny upadek

Patrzę- prawa noga leży na lewej

Podnoszę prawą i jest klawo

Już chcę się unosić i?

Nie mogę przez lewą nogę!

Spojrzałam na nią i?

Wydarłam z siebie serce do Boga

Wrzask wysoki jak las

W mig uświadomiłam se

Co jest grane że

Życie zmarnowane!

Noga wygięta w łuk jak guma człek

A z tyłu coś odstaje

Dotykam-jak kość twarde

Kolano sobie a muzom

Do tyłu nogi powędrowało

Jak kies Jaś Wędrowniczek

Ucięło schadzkę sobie

Zupełnie jak ja

Zamiast od razu iść z rodziną na obiad

Poczyniłam samowolkę rowerkiem bez obrad

No i leżę cała w trawie prawie

Nikogo ni ma tylko pędzące auta na trasie AK

Wystawiam rękę i macham

Po 5- 10 minutach zjeżdżają się rowerzyści

No i koronny bohater tej akcji- biegacz

Który wezwał karetkę i zajął się mną do końca

Psychicznie pocieszał mnie

Że zaraz przyjadą po mnie

Jeszcze 5 minut

Dasz raddę

A ja się drę

I drżę cała jakby opętana

Przez zło szatana

Przykuta do tonu betonu

Chwytam się trawy i ściskam ją

Jakby winiąc ją

Na niej wyładowuję bezradny ból

Który zaczyna mnie ogarniać

Bo adrenalina chyba już mi minęła

Ona sprawiła że nic nie czułam

I tak se w bólu gulu

Czekamy z biegaczem

On wysłuchuje jak mu

Cierpieniem kraczę

Dzwoni do brata wojownika

I mu sytuacyj tłumaczy

Brat pędęm z mamą gna przez komendę

Ku mnie

I zjawia się jak zjawa kartka pogotowia

Po nich wpada rowerem brat

Zsiadł z roweru

I wziął mnie za rękę

Chyba sprawdzał puls

Twarz miał kamienną i napiętą

Współczującym bólem

Aż się przeraziłam tego

W sumie byłam zła na siebie

Że w taki stan ich doprowadziłam

Żeby takim wzrokiem

Przez który widzi się

Duszy katuszę

Ja to widziałam

I czułam

Dają morfinkę

W między czasie

I coś tam naradzają się

I usiłują usilnie naprostować

Choć o ciut

Nogi mej wygięty drut

Nóżkę rannej sarenki upadłej

By na nosze poproszę

I do karetki galaretki panią wnoszę

By Zawieść do Dzieciątka Jezus

Ocaloną szatana ofiarę

On by nawet chciał

Bym wypadła przez barierkę na autostradę

By auta mnie

Na bezwładną miazgę

Ale nie

To byłoby za wiele

Trwała zatem

Ostra walka o mnie

Szatana z Bogiem

Bóg nie pozwolił

Zrzucił mnie po tej lepszej stronie

Na zieloną trawę.

Dzięki Panie Boże, że mnie ocaliłeś i inwalidę ze mnie zrobiłeś.

Może to jakiś przełom/oświecenie.

Nie wiem.

Może się dowiem.

Ale wiem, że tak miało być.

W życiu chrześcijanina nie ma przypadków.

Ciekawa tylko jestem jeszcze- jaki Masz dalszy plan wobec mnie.

Czy wolisz bym chodziła po Twym dziele czy nie .?.

I tak kocham Cię, niezmiennie.

Bez względu jaka będzie Twa decyzja.

Możesz lepić mnie.

Możesz zgnieść mnie.

I na nowo wyrzeźbić.

Jeśli na to zasługuję, to mnie rzeźb.

A jak nie to mnie całkiem zgnieć.

Twoja córa, Twoje dzieło

.

Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz