czwartek, 24 września 2020

Obłąkana

 


Obłąkana
W ciszy histerii
Z łez utkana
W historii zabłąkana
Na upadek skazana
Przez intrygę szatana
Z can cana na kolana
A na kolanach
Betonowa polana

Beton on
I jego niemy ton
Mnie okala
I zniewala
Na kolana powala
I tak się walam
Echem
Obijam się śmiechem
Gdy łez brak
O ściany jego ściemy
Jak wrak
Bez urazy i bez niego
W tęsknicy
Swej piwnej piwnicy
W tajemnicy
Czarnych oczu
W cieniu jego zjawy
Chowam się
We wspomnienia cień
West tchnienia
Jak do trumny
Rozkładam się
Ostatnim tchem
Smutkiem dumnie
Zamykam gałkę
Przyciskając ostatnią łzę
By po omacku
Na wyczucie czuciem
Duszy twej odnaleźć się
By spocząć
W ramionach
Prawdziwego Boga
A nie w wymionach
Podszywającego się
Chłopca co
Kusił kiedyś Chrystusa

Odrywam się od niego!
Ciężko jak kalosz od błota
Który ugrzązł w nim
I tkwi i kwili jak hołota ta
Z braku laku i maku
I zasypiam
Ubabrana walką tą
Lecąc snem do Niego
Z zasyfioną woalką
Naznaczona bólem
Gotowa na śmierć
Z żałobną halką
Nieświadoma jej

Ale te bólu gólu plamy
W locie się wybielą bo
Wszystko tam się wybiela
Rozjaśnia wyjaśnia i oświeca
Taka toto heca

Lecz ten miecz
Zatrutego języka
Co przeszył serce
A raczej drasnął je
I wpija każdym dniem
Cora głębiej okazał się
Lodowatym strumeniem
Co chłodzi co dzień mienie
Aż zamrozi do szpiku kości
Na skałę lodową ten mości
Co prawo do pomylonej
Miłości rości
Pod patronem herezji

By wziąć w dłonie swe
Gdy będzie już po
By wypuścić
Bo za zimna
Bo za martwa
Bo za długo
I za późno
Ale nie dla Tego
Co ukochał mnie
Gdy jeszcze mnie nie było

On mnie miłością wywołał
I do życia powołał
Na śmierć śmierci jej
Do życia na śmierć
Po życie wieczne
W miłości maści Boskiej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz