wtorek, 28 stycznia 2020

Śpiew stepów


Śpiew rozlegający się
Po szumnych pustkowiach stepòw
Od śniegu białych niewydeptanych
Niosący się coraz dalej
Gdzie nie widać kresu
Po ktòry mògłby ten
Wirujący a tęskny
Smutek
Mieć ujście z Cię
By spłynąć ze swego uniesienia
W horyzont Naszego spełnienia
Tyś Ryś
Oddechem jej
Ktòry w Cię wtapia się
I rozbrzmiewa tańcząc walc
Obłędnie w dal
Każdym ruchem tracąc Nas
Cielesną powłoczkę
Zrzucając z Nas skòrkę
By wyzwolić z niej duszę
W nicość płyniemy
By wyzwolić jej katuszę
Do przodu w jasność
W słonka krasność
Jak ptaki rozkładamy się
Skrzydłem na jego świetle
By wygrzewać się
Energią Jego świetnie

Tak nasze tyły rozpływają się
W tej świetlanej poświacie
Ale my na to nie zwarzamy
Na to co posiadamy
Czy nogi jeszcze mamy
Czy już sobie wywędrowały
Idąc sobie w inną stronę
Kończąc schadzki koniec
Może one poszły sobie
Bo praca bo dom
Bo coś a noś na wskroś

A zostało coś innego
Co zostało i wytrwało
Jeszcze nie minęło
Z tym szalejąco goniącym
I pchającym wichru chichrem
Ktòry nosi i unosi nas przed się
Nie wiadomo gdzie
Rozdzielając na dwie
By odzyskać się na mecie
Bo jak wiecie
W naturze Boskiej nic nie ginie!
A zło w niej tylko gnije w maglinie
Gdy dobro wzrasta prężnie
W dal mężnie
W Jego boskie mienie
Bowiem Bòg wspomaga tych
Co Mu zaufali
I wynagradza tych
Co Mu uwierzyli
I w Nim świadomie Nim żyli

Bo po co ma wspomagać tych
Co nawet w Niego nie wierzą...

Więc lecim na żywioł!
W Jego odmęty ja i Ty!
Na wietrze głosu szumu
Jego oddechu tchu
Przedzierając się walecznie
Jakbyśmy miast rąk mieli miecze
Poprzez gąszcze lasòw i tarnininy
Z tej lśniącej krainy
Ktòra nas nie rani a jak Bòg
Każdym źdźbłem trawy
Nam miłosiernie błogosławi
Gdy wydzielamy z siebie
Aromaty i esencje
Miłosnej
Przepełnionej dobrem
Dla niej strawy
Ona nam tym samym
Odpowiada
I jest dobrze bobrze

Bośmy nie ciałem
A tchnieniem oddechu w tan
Pchnięci przez Boga
Bez pamięci w dal
Lecimy nadzy w tej zamieci
Bez pokrycia w surowości czyści
Tylko tą esencją okryci
Nic co ponad to

Tym co najważniejsze
W tym wietrze
Krystalizujemy się
Ten wiatr żłobi Nas
Jak skały rzeźbi by
Jak dolecimy do słońca
Jego miłości gorąca
Jego Mości ofiarności
W idealnym kształcie
Złego wszystkiego pozbawieni
W pełnej okrasie padniemy My
Arcydziełem przed Nim
Gotowi

*****
Post mortem
*****

Słychać chòr wiatròw prawda?
Maj miłły
Chòr ktòry płynie szumnie
U mnie jazgotem
Jakby to były fale morskie
A to szum na betonie
Rajdersòw on the storm
Słychać szum u mnie
Wiertarki przez akno me
I u Cię pewnie
Bo w jednym świecie
Blisko Cię Ty i ja
I puls podskakującego Nam
Dzikiego serca w dal
Wyrywającego się do się
I nie uspokojonego jego ego
W ciszy szumnej
Ta cisza naszpikowana
Szumem u mnie
I u Cię pewnie
Bo w jednym świecie
Blisko Cię kocię
Że nie słysze jej u mnie
Dlatego wyobrażam ją sobie

Idioci!
Zagłuszają mi Boga!!!
Stowarzyszenie umarłych
Pig pogan!
Ale nie zagłuszycie swym
Waleniem ciągłym
Nawet jakbyście do mnie
Walili mną o mnie
I tak On we mnie!
He he głupcy kupcy!
Kupczki zaradne chopczyki!
Myśliście że jesteście władcami
Tego świata lordami
A tylko pysznymi mordami
He he
Ha ha
Nic to!
Gdy z Nim
Nie to!

W ciszy czy w hałasie
Sen wyciszy
Ich zagłuszanie
Sensu utwierdzonego
Przez Cię Boże
To i Ty
Go posłyszysz
Ty
Ktòry Go
Jeszcze nie słyszysz

Ale On słyszy Cię!
Wiedz o tym że
Każdy Twòj życia wdech
Oddech i wydech
Jest Jego tchnienia
Natchnieniem
I łeztchnieniem
Koegzystujecie
On i Cię
Choć o tym nie wiecie
No bo jak
Gdy ciałem ciała brak
I okiem nie widzisz
Bo oni to tak wszystko robią
Ten swòj niu dil
Niu world without God
Co szukają boskiej cząstki
I tak tik tak
Te szatańskie przydupasy
By odwieść Cię
Oj nie daj im się!
Pomodlę się o Cię
Jeśli sam nie możesz
Ale wiedz że możesz
Jak Mojżesz
Cud

Ale spòjrz sercem duszy swej!
On wtedy na niego przyzwoli Ci
Ten co zawsze jest obok Cię!
W Cię zawsze jest!
Gdy Jestesteś sam
Zawsze jesteś nie sam!!!
Jesteś Jego częścią!
On częścią Cię!
Składnikiem wypełniacie się!
Spòjrz sercem duszy swej!
Wtedy On rozbudzi się!
Bo uśpiony jest w Cię
A tak ożywi Cię!
I pomoże w tym horrorze
Reżyserowanym przez sata
Złego dziada a raczej gada
Co Ci zło gada i łapę do upadku
Twego przykłada
Gdy z nim pod ramię
Z ojczymem zamiast
Prawdziwym a urodziwym
OJCEM BOGIEM

Co i tak budzi się co dzień
W Tobie
Ktòry daje nam go wspaniale
Gdy Twe ciało rano wstaje
On Cię unosi i tak nosi
Gdy w sen nie padniesz
By duszą w nim nią latać

Uświadom to sobie
Żeś Jego w Nim
A On w Tobie
Jesteśmy My!
Razem!
Z Nim w Nim
A On w Nas
We mnie w Cię
Toteż w ciszy
Uciesznie
Usłyszmy się!
Poprzez Niego

Niech wiara w Niego
Nie więdnie
Wiara to pamięć że
On istnieje
Wiara to świadomość
Duszy i ciała
A nie wiara
Tylko ciała

Gdy uwierzysz
To otworzysz
Nowy świat
W sobie stworzysz
Wiecznie nieskończony
Wejdziesz we wtajemniczenie
A tak ślizgasz się po powłoczce
Ziemskiej materii ostając się z nią
Nie korzystając z daru boskiego pełni
By wejść w nią jak najgłębiej
Zagłębiając głębię
Jego wieczne nieskończenie
Nieśmiertelne

Troszkę głupotka zagubionego kotka
Ale Bòg wybaczy ją i przygarnie Go
Jak Ojciec Syna Marnotrawnego
Przez satana w sidła jego pojmanego

IGWT

AMEN

Dobranoc




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz