niedziela, 19 stycznia 2020

Las Nas



Tektura, tech. mix.


A w nim i w nas
Ścieżka miłości
Gości nas gości
Ciągnąc się do
Nieskończoności
Boskiej
Gdzie każdy na niej
Krok za rokiem
Schodami bliżej ku niej
Do bram nieba wieczności
Gdzie na szczycie mgła
Boska
Pościelą Jego być mogła
Dla nas
Wspinających się mas
Świeżo zaścielona i gotowa

Dla nas
Dążących do Jego stòp
Drążących jego tajemne tunele
Każdym bòlem i nie bòlem
Serca nadzieją duszy tęskną
Li łydki skurczem
Li brzuchem
Z wytężonym
Na Jego grzmoty
Uchem
Li Jego wzruszeniem
Skroplonym
Delikatną mżawką
Li słonym od tęsknoty
Płaczu deszczem
Li paradą ogromnego gradu
Ktòry wspòłgrał z naszym
Ucierpionym potem
Jak w orkiestrze
Spływając wodospadem
Po nas
Jak po kaczce

I to wszystko
Rozpływa się
W bajecznym krajobrazie
Jaki wyszedł z pod pędzla
Stworzyciela Ziemi i Nieba
I Ciebie Człowiecze
Ktòryś w siebie
Istnienia nie wierzysz
Skoro w Niego nie wierzysz
Tak zaciekle zapierając się
Wdechem w piersi swej winnej
Zastępując Go
Czymś klasy niższej
Wypierając się Go wściekle
Że od tego giniesz
Nie wiedząc o tym że
Tracisz się po wsze

W pachnącym tym świecie
Z przeszywającą ciszą
I harmonijnym ładem
Pejzarzu
W którym przeglądasz się
W Jego
Zwierciadle oka
Gdzie wszystko jak w Lego
Poukładane
Gdzie lasy stoją jak w armii
Żołnierze ołowiane
Udając wieże Babel
Sztywne węże
Co powstały z pełzania
Jak szatan
Z nikczemności
Do godności
Z ciemności
Do jasności
Odzyskały honor
Dostojnie się
Do Wybawcy swego pną
Z wdzięcznością swą
Do Tego co przywròcił im
Utraconą godność
Jak i Nam
Ciągle dając szansę
Na odnowę

I idziemy dalej z gòry
Jak chmury
Włochate gòry
Brzmią niedźwiedziem
Ktòre chce się
Otoczyć ramieniem
Jak one otaczają Nas
Chcąc nie chcąc
nasze mienie
By iść na ich szczyt
Z ich cieniem
Stoją murem
Trwale i wytrwale
Bożym Przyjacielem
Chroniąc łańcuchem
Boskiego ramienia
Swą kobietę
Ukochaną ziemię
Z całym jej
Natury łonem
I jej oddaniem
I jej uziemieniem
Człowieczym
Materialnym mieniem

To są Jego barki
Okalają je
Barki okazałe te
Ramiona
Potężnie mężne
Porośnięte suto
Krzewem i drzewem
Wyrzeźbione przez
Emocyjne muskanie
Wiatru pląsaniem
Ciągłym po nich
Masażem czyniąc
Wyżłobione w nich rowy
Z ktòrych leje się zawsze
Żeśki strumyk soku rozkoszy
Ze źròdła głębin prapoczątku

Echem i śmiechem
Przeszywając i nas
Po same kości popycha
Jego wichru pycha
Do przodu Nas prowadzi
I z nami się wadzi
Nieròwną ròwniną
Pofałdowaną mchem
Zieloną wykładziną powlekaną
Korzennym zawijasem
Co wije się przez
Ukamienowane miejsca na niej
Jak wąż morderca co
Czycha by wyglebać się na nią
I zròwnać się z nią joł ziom

By zbratać z nią
Leżąc nań
Dziury jej
Łatając sobą
Swą osobą
Przylegając doń
Swą personą
Chwytając za liścia dłoń
Przytulając się do niej
Każdym palcem jej trawy
Ranną krwią swą a jej rosą
Boś na niej wyglebany
Ale nie do końca połamany
Bo ona zadbała o to
By nie stało Ci się
Ostateczne zło
A wiatr zdmuchnął głaz
Byś padł
Na giętkiego muchomora
Co trujący
Ale z mięciutkim
A elastycznym
Jak kałczuk brzuszkiem
Cię ratujący

W grzybicznej woni
W glebie jej toni
W aurze wilgotnej
I cichej świeżości
Wichru chichrem
Rozhulanym
Halnym i nahalnym
Że nadmiarem
Dusi nasze dusze
Nim napawane
A drzewa drżą
Wręcz ludzkim dreszczem
Skąpane w kąpieli
Jego deszczem
Jego echem susząc się
Jego promieniem grzejąc
I łodygą dygając dygocą
Lub sobie liściami mamrocą
Sunąc po nim płynnie tańczą
Po boskim oddechu
Echem i śmiechem
Przeszywając nas
Po same kości
Gdy zagłębiamy się
Wciąż dalej i dalej
W głąb nieznanego lasu
W Jego włości
Boskiej jakości
Od siebie oddalając
Siebie spalając i tracąc
By w proszek obròcić się
By Nim na Jego wietrze
Z Nim stopić się po wsze
Odzyskując się na zawsze.

Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz